Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi marathonrider z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 18954.70 kilometrów w tym 184.20 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.38 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Nie mam rowerów...

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy marathonrider.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Trening outdoor

Dystans całkowity:14295.34 km (w terenie 171.00 km; 1.20%)
Czas w ruchu:545:42
Średnia prędkość:26.20 km/h
Maksymalna prędkość:72.97 km/h
Maks. tętno maksymalne:194 (97 %)
Maks. tętno średnie:172 (86 %)
Liczba aktywności:183
Średnio na aktywność:78.12 km i 2h 58m
Więcej statystyk
  • DST 149.61km
  • Czas 06:05
  • VAVG 24.59km/h
  • HRmax 173 ( 85%)
  • HRavg 148 ( 73%)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Most na rzecze Lubiąż, czyli nieoficjalne rozpoczęcie sezonu

Niedziela, 10 marca 2013 · dodano: 10.03.2013 | Komentarze 0

UWAGA! Zrobiłem to za Was, abyście Wy nie musieli :).
Rano zerwać się nie mogłem to do Trzebnicy wybrałem się nie przez Oleśnicę, a tradycyjną trasą. Od początku jechało mi się źle. Zimno, mokro, wiatr w twarz i nie mogłem się rozkręcić. Marzyło mi się w głowie osiągnięcie Skarszyna i nabranie wiatru w żagle.

Droga dobrze znana i lubiana poza fatalną nawierzchnią w Godzieszowej droga miód malina.

Od Skarszyna droga nabrała wysokości, a i tempo podskoczyło. Wszystko za sprawą wiatru, który miło łopotał za uchem. Niestety w Trzebnicy o 11:04 i nie wiem, czy szerszenie uciekły na leśne dukty czy zwyczajnie widząc pogodę za oknem zostali w domu
Uciekłem, więc bez zastanowienia w kierunku Wołowa. W zasadzie nie zauważyłem kiedy osiągnąłem to miasteczko. Droga układała się bezbłędnie. Mały postój na zmianę rękawiczek i nim się obejrzałem stanąłem przed decyzją Brzeg Dolny czy baza na maxa.

Droga naprawdę nie ma się czego przyczepić w zasadzie poza małymi nielicznymi ubytkami jedzie się bez zarzutu.

To poleciałem na Lubiąż w zasadzie to już jakbym wracał :). Jednak obrócenie się od razu przypomniało mi, że do domu będzie wiało w twarz. Co zrobić. Zagubałem się w Lubiążu. Przez co przez dłuższą chwilę miałem możliwość podziwiać opactwo.

Droga niestety pozostawia wiele do życzenia. Im bliżej Lubiąż tym nawierzchnia gorsza. Ostatnie 6-8 do DK to slalom... Licznie dziury, wyrwy. Ciężko będzie przejechać ten odcinek w grupie. Na pewno nie tempem zeszłorocznym :).

Schody zaczęły się jak wpadłem na DK trzy hopy na otwartej przestrzeni z wiatrem w twarz postawiły mi nie lada wyzwanie. Na szczęście garmin w kieszonce i nie widziałem ile jadę. Musiałem wyłączyć mózg na ten okres, bo jakoś nie plątały mi się po głowie brzydkie słowa. Nogi pracowały, jechałem swoje.

Droga jakościowo bez zarzutu, ale jak wiadomo ruchliwa i trzeba uważać.

Wypatrywałem skrętu na Oławę i się doczekałem. Do Rakoszyc centralnie w twarz. Bardzo się zastanawiałem czy już tutaj mam skręcić, ale tak bardzo chciałem uciec z tego kierunku i choć odrobię się obrócić w stronę wiatru, że zaryzykowałem? W zasadzie po 5 minutach już wiedziałem, że jadę dobrze. Na tym odcinku również przystanąłem w sklepie i zrobiłem 5cio minutowy popas. Zostałem przy okazji okradziony. Bo jak mogę nazwać sytuację, gdzie za małe draże i wodę smakową płaci się 5,6zł :D. Naturalnie każdy przyjezdny ma specjalnie naliczaną marżę. Standard.

Droga bez zarzutu.

Rakoszyce - Smolec. To walka z wiatrem walącym no stop z ukosa w twarz. Jednak jechało się zdecydowanie bardziej komfortowo jak jeszcze chwilę wcześniej. Jestem bardzo zadowolony, bo nogi ten odcinek przepracowały bez zarzutu. Mimo, że miałem za sobą już 5h zabawy. Jechałem równo swoje.

Droga ogólnie jakość średnia do dobrej. Jeszcze 3-4 lata i na niektórych odcinkach nawierzchnia całkowicie się posypie. Szczególnie od Ramułtowic do Bogdaszowic, gdzie obie strony drogi były słabe. Nie było z czego wybierać... Dopiero przed Skałką się poprawiło.

Po wpadnięciu do Wrocławia małe uczucia triumfalne w głowie. W zasadzie nie odpuszczałem do niemal samego końca. Nie było zbytnio czego rozjeżdżać.

Wnioski czysto treningowe:
- po trudnym dniu potrzebuję dobre 40minut zanim wejdę w rytm
- bardzo na plus to, że pod względem wytrzymałościowym jechało się bez zarzutu. Może nie było tutaj niesamowitej intensywności. Niektórzy nazwaliby to wycieczką, ale jak na jazdę na ratraku jestem zadowolony.
- j.w. noga pracowała do samego końca poprawnie, moc nie spadała wyrazie. Jednak przy tak długim "etapie" organizm sam obniżał RPM czując się przy ciut bardziej siłowej kadencji zdecydowanie bardziej komfortowo
- waga po treningu wynosiła tylko 1,5kg! coś wspaniałego. Biorąc pod uwagę, ze dostarczyłem jakieś 500g pożywienia i niecałe 3l płynów.
- poza nogami pozostałe "części ciała" na najwyższym możliwym poziomie. Nic nie boli, nic nie doskwierało. Barki, plecy, ręce, stopy, tyłek. Nic mi nie dawało się we znaki
- żadnych skurczy, bóli, strzykań, bez odwodnienia i odcięcia - super.
- muszę teraz przełożyć tą wytrzymałość w 3-4 godzinne aktywności. Zdecydowanie bardziej intensywne. Odpowiadające planowanym w sezonie wyścigom.
- głowa bez zarzutu. Było ciężko, było wolno, było wysiedzeniowo, a głowa nie marudziła. Ciekawe czy również nie będzie przeszkadzała, jak będzie trzeba zapiąć 5tą strefę na podjeździe na wyścigu, bo tu raczej mam większy problem.
- Czas jazdy 6h5m. Od odpalenia do zgaszenia 6h20m, gdzie był postój na lanie, drugi zmianę rękawiczek, trzeci popas pod sklepem. Bardzo wydajnie w mojej opinii.

Ps. Nie udało się przekroczyć 150km :P. Byłby niepodważalny rekord na ratraku.


Kategoria Trening outdoor


  • DST 103.00km
  • Czas 04:05
  • VAVG 25.22km/h
  • HRmax 181 ( 89%)
  • HRavg 159 ( 78%)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tąpadła

Sobota, 9 marca 2013 · dodano: 09.03.2013 | Komentarze 1

Rano długo zbierałem się do kręcenia. Maruda mi się włączyła. Na lalę nie bo mi się nie chce, na bika nie, bo siąpi i tak przeleżałem do przeszło 10rano. Padła decyzja zrobię szybkie 40minut w strefie 4->5A(góra). Co by się pobawić z laktatem. Po 14stej miałem natomiast wyskoczyć na dwie szybkie godzinki się przewentylować.
Wpadam do piwnicy i olśnienie... pedały są w szosie, a szosa w serwisie. Masz Ci babo placek. Skoczyłem szybko na pocztę, którą miałem później załatwić później.

Szybkie ubieranie wpadam do garażu i masz Ci babo placek vol.2. Koszyki też w szosie i uchwyt do garmina. Zwiesiłem się. Popakowałem rzeczy po kieszeniach i wio w drogę.
Kierunek Tąpadła. W drodze to przyjemna jazda wytrzymałościowa na granicy 1/2 strefy. Zgodnie z planem, aby nie wypalić glikogenu na właściwą część treningu. Głównie z wiatrem i rzadziej z mało przeszkadzającym bocznym wiatrem. Przed dotarciem na miejsce 2-3 razy lekko podciągnąłem tętno, aby się przepalić.
Dzisiejsza baza do ataków to kościółek w Sulistrowiczkach :).
Cel? W zasadzie miały być krótkie 3 minutowe interwały 5-6 powtórzeń po ok 3 max 4(jak dam radę) minuty.
Pierwsze podejście całkiem soczyste. Wbiłem się najdalej i najmocniej w kierunku szczytu. Jednak to powtórzenie nie tyle mnie wymęczyło co po kilku mocnych inhalacjach mroźnym powietrzem i zjeździ do bazy sprawiło, że całkiem nieźle się wymroziłem.
Drugie i trzecie powtórzenie poprawne jeżeli chodzi o pomysł na wykonanie, ale brakło w obu wypadkach dobrej minuty, aby być zadowolonym. Głowa w tych warunkach nie pozwalała.
Czwarte powtórzenie to takie mało poddanie. Zrobiłem je zdecydowanie za słabo.
Piąte docelowo miało być wjazdem na szczyt. Przy wcześniejszych powtórzeniach minął mnie raz samotny zawodnik z sobótki i jakaś trzyosobowa grupka. Na 80% byłą tam osoba w stroju whirpoola ;). Niestety ja wówczas odpoczywałem.
Przy piątym powtórzeniu nadarzyła się okazja zabrać z 3osobowym pociągiem. Znowu lokalesi. Dwóch orlików i trener :). Siadłem na koło, aby poczekać na stromszy fragment i jak oni zrzucili ja jak dzik ząbek w górę i ogień. Musiało to śmiesznie wyglądać jak mijałem chłopaków na ratraku. Zaorałem nogi i przed szczytem osłabłem... poczekałem kilka sekund, bo w zasadzie to mnie chłopaki doszły i poleciałem z nimi na sady.
Dobrze, że nikt nie popukał się w głowę, bo był wycieniowany ziomek, który w sezonie zrobiłby "cyk cyk" i rura :). Tutaj trzymał założenia i jechał spokojnie.
Przeleciałem tak na ich kole do sobótki skąd uciekłem na Wrocław. Oni pojechali jeszcze zrobić dwie pętelki. Nawet zastanawiałem się czy jednej z nimi nie ogarnąć, ale postanowiłem uciekać. Głównie ze względu na pogodę.
Powrót do domu miał być pierwotnie wytrzymałościową zabawą. W zasadzie nawet nią był, bo większość trzymałem w 2 strefie, ale raczej w jej górnych rejestrach. Jechałem swoje, a na tyle pozwalał mi organizm. Niestety nieustający wiatr w twarz skutecznie mnie spowalniał.
Od tyńca docelowo rozjazd. Zmniejszyłem intensywność, ale tętno nie leciało za bardzo w dół. Zarówno ze względu na podmęczenie jak i wiatr w twarz, który sprawiał, że musiałbym znacznie zwolnić, aby trzymać dołu pierwszej strefy. Bardzo mi to było nie w smak, ze względu za wyjątkowo duże wychłodzenie nóg.

Warunki atmosferyczne tragiczne, zimno, w zasadzie wietrznie i siąpiło.
Przez co pod ochraniacze dostała się woda. Efekt łatwy do przewidzenia. Mocno wymarzłem. Rękawiczki z resztą również musiałem wymienić.
Tętno dzisiaj mniej kontrolowałem. Jechałem bardziej pod RPE.
Interwały nieinterwałowe :). Nawet nie chodzi o tętno, bo zimno zrobiło z nim swoje, ale było za krótko poza 1 i 5 razem i za mało intensywnie.
Dojazd i powrót fajnie wyszedł. Cieszył mnie powiedzmy wolno postępujący spadek mocy na powrocie.
Hrśr wysoki, ale nikomu nie życzę jechania w 1 strefie w takich warunkach :).


Kategoria Trening outdoor


  • DST 42.70km
  • Czas 01:45
  • VAVG 24.40km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sezon kolarski pełną gębą

Niedziela, 3 marca 2013 · dodano: 03.03.2013 | Komentarze 1

Mamy 3 marca, a już zdążyłem się naprawdę konkretnie wyłożyć przez kierownicę. Dzisiaj na wolnym podjeździe rozciąłem nowiutką szytkę na nowych kołach.
Sezon pełną gębą. Docelowo miała być wytrzymałość ca.5 wyszło jak wyszło.

Po ponad godzinie siedzenia na dworcu w Trzebnicy szczęśliwie dojechałem do domu pociągiem, który Bogu dzięki się nie wykoleił.

Aha jeszcze się przebiegłem z dworca. Rower robił za latawiec. Ładnie dzisiaj zawiewa.

Mam nadzieję, że te wszystkie klęski świata są złymi dobrego sezonu zwiastunami :).





Samoloty sztywne i przyspieszenie też jest fest też. Dobry zakup albo noga taka mocna :D


Kategoria Trening outdoor


  • DST 115.00km
  • Czas 04:15
  • VAVG 27.06km/h
  • HRmax 186 ( 91%)
  • HRavg 159 ( 78%)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przepalenie i ocena sił

Sobota, 2 marca 2013 · dodano: 02.03.2013 | Komentarze 1

Krótko, bo nie ma się czym chwalić. To był chyba ostatni tegoroczny podryg ratraka :).
Zadowolony rozgrzewkowo wpadam do Pasikurowic. Trochę się kręcę po dzielni i okazuje się, że chłopaki pojawią się za 30minut ze względu na panujące syberyjskie mrozy. Co zrobić poleciałem powolutku w kierunku skarszyna i piersna, aby nie stygnąć. Na powrocie widzę zagotowanego Krzyśka na szczycie Col du Skarszyn. Wiedziałem, że jest po tempówce :D. Z nim pojawiło się towarzystwo. To do działa.
Do piersna tempo się rozkręcało, a przed skotnikami chłopaki postanowili się przewentylować i mniej więcej w tym momencie dla mnie skończyła się wytrzymałość :D. Wgramoliłem się z nimi nie bez problemu. Solidnie po zmianach do czeszowa i na nawrotka do Zawoni. Tutaj tempo równe, więc i ja leciałem równo w 2-3 strefie momentami 4... w zależności od tego, gdzie w peletoniku się znajdowałem.
Od gruszeczki towarzyszył nam Pan Jurek, który jest znany, że jeżeli on się chce przewentylować to ja na ratraku zrobię test do odcięcia :D. Może tak dramatycznie nie było. Jednak w momencie, gdy chłopaki odpalili silniczki za Zawonią w kierunku Trzebnicy mi nagle zabrakło mocy.
Niestety dało o sobie znać zmęczenie i nie oszukujmy się kilka zbędnych kilogramów na ciele + kilka pod nagami nie pomogło. Mogę sobie ponarzekać.
Do Tzebnicy równo, ale chyba pierwszy raz w tym roku musiałem przystanąć na treningu. Zwyczajnie podgotowałem się.
Później postanowiłem jeszcze pojechać "mocniej" na Zowonię i pod Skotniki. Od szczytu do krzyżanowic wytrzymałość i spokojnie (na wysokim tętnie) do domu.

Wnioski:
- Cancellara nie jestem, więc na ratraku nie pojadę za chłopakami jeżeli Ci postanowią zrobić równy mocniejszy trening
- tętno na rozjeździe wysokie - zabrakło mi wody i dymiąc do domu pod wiatr nie miałem z czego zbijać tętna
- zjadłem chyba aż za dużo na trasie. Najedzony na maxa wróciłem do domu
- chyba łapie mnie jakieś choróbsko. Muszę je przepalić. W nocy pociłem się jak w parną letnią noc, teraz cherlam, kaszlę, głowa boli :(. W pracy szpital mogłem coś podłapać...
- dość mocno spadła mi waga p treningu -2,5kg to więcej niż dopuszczam, gdzieś w głowie co prawda to tylko 3% ALE!
- pozytywnie patrząc na tle zeszłego roku, w tym jeżeli nie złapie mnie załamanie formy to pójdę krok dalej. Wierzę w to.

Te bardziej merytoryczne motoryczne?:
- jestem bardzo zadowolony z siły. Czuję się pod tym względem wyśmienicie
- uważam, że poprawiła mi się stabilizacja ciała na rowerze, ale to ocenię jak wrócę na szosę
- moc mimo, że jej jeszcze w zasadzie nie trenowałem, wydaje się być już zadowalająca
- na pewno kuleje wytrzymałość siłowa, ale to raczej wynika, z tego że wykańczam trening poświęcony tej cesze na siłowni i mam dość mocno zmęczone nogi
- wytrzymałość anaerobowa kuleje, ale na to przyjdzie czas. Uważam, że za dwa tygodnie już poważnie podejdę do tematu interwałów. Kiedy to zamiast na sile i wytrzymałości siłowej. Zacznę się skupiać na mocy i właśnie na treningu interwałowym
- baza uważam, że jest na dobrym poziomie. Chyba zawsze będę miał problem z tą cechą na tle ludzi, którzy jeżdżą od lat. Nie da się tego zrobić w dwa lata czy leżąc dupą do góry. Czasu niestety brak, a w przeszłości tej cechy nie rozwinąłem.

Waga rano w miarę wymaksowany 80kg.
Waga po treningu lekko odwodniony 77,4kg.

Ps. Zważyłem ratrak na koniec sezonu zimowego :D. 14kg bez bidonów i garmina :D.

Trasa:


Kategoria Trening outdoor


  • DST 112.00km
  • Teren 27.00km
  • Czas 05:10
  • VAVG 21.68km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wycieczka z szerszeniami

Niedziela, 17 lutego 2013 · dodano: 17.02.2013 | Komentarze 0

Czas i przejechane kilometry podane z bardzo dużym przybliżeniem. Okazuje się, że rano miałem odpalonego garmina przez 2,5h i dodając niepełne doładowanie baterii efekt spodziewany. W połowie treningu straciłem kontakt z moim ciałem.
A sam trening...
Super Super!
Rano wychylając nos z domu miałem zmienne uczucia z powodu padającego drobniutkiego śniegu, ale na szczęście zaraz za Wrocławiem niebo się przejaśniło i dobre warunki towarzyszyły nam do samego końca. Nam, bo udało się dzisiaj namówić na wypad Marcina, Krzyśka (co prawda tylko do Trzebnicy) oraz Piotrka, któremu zawsze na wiadomość o lesie, błocie i kopnym błocie świecą się oczy ;).
Do Pasi spokojnie w pierwsze strefie tak, aby za szybko nie uruchomić ATP. Zaraz za Pasi tempo ciut wzrosło, ale tylko na tyle, aby podbić wysiłęk do drugiej strefy. Przed Trzebnicą podjazdy brane mocniej, aby dogrzać nogi. Na ostatnim podjeździe poszedłem za Krzyśkiem, a w zasadzie to najpierw się zastanawiałem czy pójść, a później już go nie dogoniłem ;).
Wśród szerszeni zapał do treningu nie spada przez cały sezon, wiec i dzisiaj było +10osób gotowych powypalać pozostałości po zimowym letargu.
Dzisiaj pojechaliśmy w las na tradycyjne i dobrze znane ścieżki co sprawiło, że cała wycieczka byłą czystą przyjemnością. Nie znam lepszego sposobu na robienie wytrzymałości :). Odcinki asfaltowe to raczej spokojna kompensacyjna jazda z rozmowami w tle. Okazuje się, że Trzebnica w tym roku będzie organizowała poza Żądłem, kryterium i uwaga IRONMANA, który w rzeczywistości ma być okazją do spotkania w większym gronie przy % :).
Za Ludgierzowicami wpadamy na na asfalt i miało być już przyjemnie, ale chcieliśmy jeszcze zaakcentować jazdę terenową skracając drogę do Tarnowca. Niestety tragiczna jakość nawierzchni ponownie obnażyła moje braki w technice (zaczynam się zastanawiać czy również nie pokazuje, że mam kłopoty z błędnikiem...) i na ostatnią premię górską wjeżdżam ostatni za babciami i kobietami z dziećmi w wózkach.
W zasadzie cały powrót do domu to poza podjazdem zrobionym w 4 strefie to jazda wytrzymałościowa. Bez podkręcania równo i bez zbędnego pieszczenia się. Trening bardzo udany chyba ciut słabszy niż mówi literatura, ale jak cały tydzień był zrobiony na pół gwizdka to nie chciałem ostatniego dnia nadrabiać wszystkiego na raz, bo to nie sztuka wyjechać się do 0 i regenerować się pół tygodnia.

Hrmax 185 (91%) zrobiony przy akcji wentylacyjnej, później raczej nie wyskakiwałem z 3 (dołu 4tej) strefy. Hravg z 2/3 trening 151. Raczej do końca się utrzymała +-1BPM.

Ps. Wczoraj nie chciało nie się już robić drugiego treningu regeneracyjnego. Może i dobrze.


Kategoria Trening outdoor


  • DST 106.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 04:45
  • VAVG 22.32km/h
  • HRmax 184 ( 90%)
  • HRavg 148 ( 72%)
  • Aktywność Jazda na rowerze

E2

Niedziela, 10 lutego 2013 · dodano: 10.02.2013 | Komentarze 1

W planie wytrzymałość między 4-6h. Cel Trzebnica z odwiedzinami u szerszeni i podczepienie się pod trening z nimi.
Z domu startuję zaraz po 9tej udaje mi się zgarnąć Marcina, który coś tam marudził o opadzie atmosferycznym, ale się ustawił do pionu :). Niestety w okolicy mostów osobowickich zastosował starą dobrze znaną wytrawnemu kolarzowi akcję dywersyjną na kapcia. Oczywiście nie zabrał dętki, a tylko łatki, aby czasem nie wyrobić się czasowo do szerszeni. Poleciałem przodem łapać Krzyśka i dzwoniąc z Pasi Marcin mówi, że dopiero skończył i będzie powoli startował... no nic liczyłem, że zjedziemy się w Zawoni. Do Trzebnicy spokojnie miałem pojechać przez Pierso i szkoda, że nie podjąłem wyzwania, bo bym zdążył :).
Z szerszeniami szybko uciekamy na Oborniki (wizja spotkania z Marcinem skończyła się :)) i zaraz potem w teren. Na początek kilka up&down;.
Na jednym szybkim zjeździe - użyję nieparlamentarnych słów - wyjebałem się, a nie nie wykurwiłem nieziemsko na dziurze przy +30km/h. Wybiło mnie na poprzecznym dole, później poprawiłem drugą dziurą, łańcuch zaklinował się między kasetą, a widełkami i przy próbie depnięcia z całej siły, aby nadać rowerowi prędkości i chcąc go wyprowadzić wyleciałem jak z procy :D. Całą operację pamiętam, bo miałem mnóstwo czasu na oglądanie kokpitu, który dostojnie mijałem całym ciałem górą :). Na szczęście poza trzema mam nadzieję niedużymi (jutro się okaże) obiciami nic się nie stało. Całe szczęście, że ominąłem miednicę, której ból przeszkadza ekstremalnie w jeździe na rowerze.
Niestety coś się stało również z napędem, i przy próbach depnięcia w momencie napotkania na przeszkodę łańcuch puszczał i kilkukrotnie spadał całkowicie. Nie muszę mówić, że te kilak razy z automatu kończyłem na ziemi :D. Ze 4-5 razy tak się zbierałem, upadki niegroźne, ale bardzo mnie deprymowało. Na tyle, że w pewnym momencie zacząłem jeździć na samym końcu fakając wszystko :).
Trasa jaką dzisiaj obrali chłopaki to najczarniejszy sen. Mogę napisać tylko tyle, że nawierzchnię mogę śmiało porównać do poligonu tylko w wersji zamarzniętej, gdzie przy moim braku koordynacji musiałem radzić sobie w rynienkach szerokości opony lub jechać po kamieniach/grudach ziemi. Piotrek już wie jakie mam zdanie na temat takiej trasy :D.
W momencie, kiedy wpadaliśmy na asfalt chłopaki jechali parlamentarnie powiem wolno, ale to dobrze, bo dzisiaj chciałem w zasadzie posiedzieć na rowerze.
Przed Obornikami na dobre wpadliśmy na asfalt i chłopaki coś podkręcili tempo spiesząc się na obiad. Postanowiłem odegrać się za zamiatanie tyłów w terenie i podciągnąłem lekko tempo od Obornik. Pierwsza poważniejsza zmarszczka. Cyk cyk, ale w górę w bloki i poniosło mnie :D. Trochę zatkało mnie na szczycie. Na szczęście nikt nie utrzymał koła chwilę dochodziłem do siebie uciekając druga zmarszczka kolejny cyk i na szczycie zasłużony odpoczynek i kontrolowanie przewagi do drugiego, a było to jakieś półtorej minuty do drugiego :).
Teraz już tylko zjazd do Trzebnicy po picie i powrót na 5tkę, aby najkrótszą drogą wrócić do Wrocławia. Zrezygnowałem z dokręcania +5godzin i to nie ze względu na zmęczenie, a przez to, że zaczął mi marznąć no wiecie kto :D. Muszę mu jakieś ubranko wymyślić chyba. Nie spodziewałem, że jak już wszędzie jest mi ciepło to tam może być zimno, bo mokro. W drodze powrotnej najkrótszą drogą bez akcentów (chciałem wracać wzdłuż obwodnicy) stając kilkukrotnie na poprawki. Cały czas myśląc o zimnie i pijąc na umór zakupioną zieloną herbatę :).

Mamy luty i zmieniło mi się myślenie. Nie będę już tak kurczowo się trzymał założonych godzin tygodniowych. Ważne jest zrobić celowe treningi, a ich długość musi być maksymalnie optymalna. Takie życie, ale nieprzerobiona liczba godzin nie może mnie blokować psychicznie. Baza mogłaby być większa, ale naprawdę nie mogę narzekać jak widzę jak mi idzie o tej porze roku.

Ps. Upadek na 2013rok zaliczony. Dziękuję i nie chcę więcej. Zaczyna boleć!


Kategoria Trening outdoor


  • DST 103.60km
  • Czas 04:00
  • VAVG 25.90km/h
  • HRmax 183 ( 90%)
  • HRavg 157 ( 77%)
  • Aktywność Jazda na rowerze

E1 M1 E2 F1/M3 E2 E1, czyli odwiedziny na Tąpadłach :).

Sobota, 9 lutego 2013 · dodano: 09.02.2013 | Komentarze 5

Staje się to już chyba tradycją, że w sobotę nie mogę się zebrać do zrobienia treningu. Dzisiaj tematem zastępczym stały się zakupy i wizyta na poczcie. Super zabawa :).
O 11stej wywlekłem się z domu i jako, że jutro planuję pojechać na północ do trzebnicy na wycieczkę to dzisiaj poleciałem na południe. Jako cel obrałem sobie Sobótkę i Tąpadła.
Sobota, więc tradycyjnie od jakiegoś czasu tempówka. Rozgrzewka 20minut dzisiaj spokojnie bez akcentów. Jako, że w głowie miałem kilak powtórzeń na przełęcz przeleciałem ciągiem tylko godzinkę. Tętno przez cały trening poza ostatnimi 30stoma minutami ciut poniżej oczekiwań. Jednak moc pod nogą już zadowalająca i to ona mówiła mi, że robię dobrą robotę.
Hravg M1 168 (82%), ale przy tempie 30km/h na zimówce i w miarę neutralnym wietrze widać, że nie próżnowałem.
15minut popasu na rowerze i już jestem w Będkowicach. Bardzo wyraźnie odczułem na podjeździe brak górek. W zasadzie przy wszystkich - poza ostatnim podjazdem, gdzie już zacząłem wchodzić w odpowiedni rytm - męczyłem się na zbyt niskiej kadencji. Moc byłą niezadowalająca. Podjeżdżałem można powiedzieć na pół gwizdka/rekreacyjnie. Życzeniowo pokazywała się w końcówce 4rta strefa co znaczy, że pod względem mocy robiłem podjazdy w akceptowalnie dolnej granicy.
Zjeżdżając do Sulistrowic odwiedzam źródełko, jeszcze chwilę później zmieniam rękawiczki i w zasadzie są to jedyne postoje.
Od Sulistrowic godzinkę z lekkim nakładem jazda wytrzymałościowa. Bardzo dobra jazda w fajnym rytmie. Nie za mocno, równo, na przyzwoitej kadencji mimo bocznego wiatru.
Hravg 151 (74%).
Ostatnie 30minut to już w zasadzie miał być rozjazd, ale lekko podciągałem tempo ze względu na zimno i to, że chciałem trening zamknąć w 4h :P.

Hravg z całości 157(77%). Hrmax 183 (90%).

Wnioski:
- dorastam do tego, że rękawiczki które celowo kupiłem na zimę trochę nie zdają egzaminu. Niby specjalistyczne, niby z goretexem, ale bardzo bardzo słabo odprowadzają wodę. Wystarczyło, że raz je ściągnąłem i po ponownym założeniu palce mi prawie odpadły.
- tętno podczas tempówki ciut za niski, ale to tylko efekt niepełnej regeneracji
- podjazdy na zbyt niskiej mocy
- właśnie bobruję po allegro. Muszę kupić kasetę z lepszym stopniowaniemm bo brakuje przełożeń, a 34t czy 30t z tyłu jest mi zbędne.
- nogi ćwiczone w środę dzisiaj były zregenerowane w 98%. Jeden dzień różnicy, a naprawdę działa cuda
- całość przejechana na dwóch bidonach, ale to tylko zasługa temperatury. W lecie wróci wszystko do normy. Wielbłądem nie jestem.

Mapka:


Kategoria Trening outdoor


  • DST 82.25km
  • Czas 03:13
  • VAVG 25.57km/h
  • HRmax 163 ( 80%)
  • HRavg 147 ( 72%)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bo Marcin nazwał mnie pipą :)

Niedziela, 3 lutego 2013 · dodano: 03.02.2013 | Komentarze 2

Rano obudzony smsem od Marcina wyglądam za okno i mając w perspektywie marznięcie na dworze postanowiłem schować się pod kołdrę. Odbiłem smsa i zwrotnie otrzymałem informację: pipa :) (takie małe odgryzienie się za zeszły tydzień). Przeleżałem tak do 11stej, ale chyba zalęgła się ta wiadomość w mojej głowie :). Polazłem do garażu w końcu wyczyściłem napęd, który po śnieżno solnych wyprawach zaczął rdzewieć i wio w drogę.
Plan prosty E1/E2 jak noga pozwoli to ze 2-3 akcenty szybkościowe. Niestety nie pozwoli.
Trasa: poszedłem na całość najpierw "martwym kątem" do Rakoszyc. Prawie 30kaemów porywistego wiatru w mordę sprawiłem, że (przepraszam) wyjebałem się do 0. Noga niestety nie chciała kręcić, a jedyne podbicia pulsu to wejścia w bloki :). MASAKRA! Szczytem osiągnięcia było 22-23km/h, a wielokrotnie widziałem 16-18... niestety puls/moc leżały.
W Rakoniewicach to na co czekałem "prawy hals" i baksztag mieszany z fordewindem. Brakowało ikry, aby przelecieć ten odcinek na kadencji, a koronę zabrakło, aby to komfortowo poprzepychać. Kilka wolniejszych akcentów, ale po wczorajszym zmarszczki 1-2% robiły różnicę :).
Najgorszy wybór jaki mogłem zrobić to dociągniecie do Żórawiny, a później nie pojechanie kanałami na Biestrzyków. Brak mocy i "rozjazdowe" nastawienie sprawiły, że przerobiłem w głowie całą znaną mi listę przekleństw :).
W zasadzie nie wiem czego to był trening. Chyba jednak zmierzam ku przyznaniu się do zrobienia wytrzymałości.
Hrmax 163 (80%) wbite na chama w blokach :P Hravg 147 (72%). Bez podbijania tętna pewnie z ten 1% byłoby niżej.

Trasa:


Kategoria Trening outdoor


  • DST 121.31km
  • Czas 04:45
  • VAVG 25.54km/h
  • HRmax 182 ( 89%)
  • HRavg 158 ( 78%)
  • Aktywność Jazda na rowerze

E2 M1 E2 E1 relax?

Sobota, 2 lutego 2013 · dodano: 02.02.2013 | Komentarze 1

Przerażała mnie wizja 3-4h na rowerze spinningowym. Dlatego od rana wyglądałem dobrej pogody. Opóźniałem trening cały czas znajdując tematy zastępcze. Koło 10tej uciekłem na pocztę i widzę, że się przeciera! Decyzja mogła być tylko jedna. Trening na dworze :).
Start 11:10 żwawiej niż normalnie do Pasi. Jakoś tak adrenalina mnie poniosła i te 2-3 bpm mocniej jak podczas standardowej rozgrzewki, którą jak zawsze pod koniec akcentowałem jazdą w 2 strefie.
W Pasi dołącza Krzysie i w zasadzie od razu zaczynamy. Celów dzisiaj było kilka.
Pierwszy podstawowy to tempówka podzielona na dwie części. Pasi - Trzebnica i Trzebnica - Wołów, które chciałem pojechać ciut odmiennie. Po nawrocie do Szewc jazda na granicy E1/E2 i "rozjazd" od szewc do domu.

W pierwszej części poza jazdą w 3 strefie wykorzystałem dwa dłuższe podjazdy, aby robić na nich dwie tempówki interwałowe w 4 strefie, po których luźno odpoczywałem po kilka minut. Krzysiek może potwierdzić, że wyszło całkiem pozytywnie. Krótkie zmarszczki wykańczałem ciut nad granicą 3 strefy.
Pierwsza część 33minuty Hravg 174 (85%) Hrmax 182 (89%), czyli overall całkiem wysoki.

Przez Trzebnicę spokojnie.

Druga tempówka to na początku skorzystałem z ostatniego dłuższego podjazdu i zrobiłem trzecią dzisiaj tempówkę interwałową. W planie pozostały dystans to równomierna jazda w 3 strefie treningowej. Chociaż jak patrzę na przebieg kilka zmarszczek wykończyłem w 4 strefie. Szczególnie wówczas, gdy dałem się podpuścić Krzyśkowi. Na szczęście większość zrobiona jak należy. Dość mocno wyszło, bo raczej trzymałem się górny 3ciej strefy.
Czas 1h5min Hravg 173 (85%) Hrmax 181 (89%)

Pozostałe dwa odcinki zrobione zgodnie z założeniami. Czyli III to wytrzymałość, a IV to E1/rozjazd.

Czas całkowity 4h45m Hravg 158(78%).

Wszystko byłoby super mimo deszczyku cieplutko i przyjemnie poza... właśnie okazało się, że rękawiczki, które bardzo dobrze radziły sobie z mrozami stały się mordercą mojej psychiki. Podczas mżawki naciągnęły wody (po powrocie ważyły 600gram!!!) i straciły właściwości termiczne. Po nawrocie zacząłem czuć przenikliwe zimno. Dosłownie myślałem, że stracę palce. W 20minut przestałem je czuć na całej długości aż do kosteczek... MASAKRA. Z zimna kląłem, płakać się chciało. Zacząłem jechać wolniej i wolniej. Gdybym (dopiero po 30stu minutach) nie wpadł na pomysł jak chociaż zatrzymać pogłębiające się zimno to nie wiem czy byłbym w stanie dojechać. POWAGA.
Mam nauczkę na całe życie. Nowych rękawiczek nie nabędę, ale na pewno będę zabierał drugą "zapasową" parę i zakładał w przypadku takim jak dzisiaj.

TYLKO rękawiczki, ale przerażony byłem jak diabli. Psychika wariowała bezwiednie :).


Kategoria Trening outdoor


  • DST 91.70km
  • Czas 03:45
  • VAVG 24.45km/h
  • HRmax 167 ( 82%)
  • HRavg 153 ( 75%)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wytrzymałość na zimówce

Niedziela, 27 stycznia 2013 · dodano: 27.01.2013 | Komentarze 1

Chyba wyłączyłem opcję zapisu śladu... no nic trasa na niskie łąki, blizanowice, siechnice, kotowice, oławę, jelcz, psiaka i do domu.
Całość spędzona w 1/2 strefie z przewagą tej drugiej. Kilka razy oparłem się o 3 strefę wbijając jej najniższy poziom 167bpm :). Na początku przy tętnie na poziomie 75% trochę ciężko mi się rozmawiało :P. Słąba wentylacja, ale jak wszedłem w rytm było fajnie.
Raport z treningu poza rozgrzewką, gdzie miałem wyłączony zapis i bez ostatnich 15minut "rozjazdu".
Na psiaku załapałem się u Piotrka na posiłek regeneracyjny, który sprawił, że przyjemnie i pełny energii wróciłem do domu :). Przypomniały się wakacje we Włoszech.



Ps. pojawił się ślad.


Kategoria Trening outdoor