Info
Ten blog rowerowy prowadzi marathonrider z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 18954.70 kilometrów w tym 184.20 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.38 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Nie mam rowerów...Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2014, Czerwiec1 - 0
- 2014, Kwiecień6 - 2
- 2014, Marzec29 - 18
- 2014, Luty35 - 7
- 2014, Styczeń38 - 5
- 2013, Grudzień22 - 2
- 2013, Listopad29 - 6
- 2013, Czerwiec5 - 0
- 2013, Maj33 - 19
- 2013, Kwiecień31 - 36
- 2013, Marzec21 - 25
- 2013, Luty21 - 19
- 2013, Styczeń28 - 13
- 2012, Grudzień35 - 15
- 2012, Listopad34 - 19
- 2012, Październik26 - 20
- 2012, Wrzesień26 - 22
- 2012, Sierpień28 - 13
- 2012, Lipiec26 - 11
- 2012, Czerwiec21 - 11
- 2012, Maj1 - 0
- 2012, Kwiecień27 - 15
- 2012, Marzec30 - 20
- 2012, Luty15 - 18
Wyścig
Dystans całkowity: | 1349.98 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 39:35 |
Średnia prędkość: | 34.10 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 193 (97 %) |
Maks. tętno średnie: | 182 (91 %) |
Liczba aktywności: | 17 |
Średnio na aktywność: | 79.41 km i 2h 19m |
Więcej statystyk |
- DST 51.00km
- Czas 01:22
- VAVG 37.32km/h
- HRmax 186 ( 91%)
- HRavg 170 ( 83%)
- Aktywność Jazda na rowerze
Ślężański Mnich
Niedziela, 7 kwietnia 2013 · dodano: 07.04.2013 | Komentarze 7
Pogoda zamówiona. Noga nie byłą nadmiernie zmęczona, wiec nic nie stawało na przeszkodzie, aby dzisiaj pokręcić w grupie. Mocno stresowałem się na starcie, aby czasem nie odpaść za szybko i nie być ściągniętym z trasy ;).
Nie było tak źle pierwszą pętlę pojechałem bardziej zachowawczo. Startując z połowy peletonu, powoli przesuwałem się do przodu tak, aby się kręcić między 20-40 miejscem. Obserwowałem jak się zachowuje peleton i cieszyłem się jak nagi w pokrzywach. Po nawrocie powoli zacząłem się przesuwać, bo zakładałem, że pod przemiłów na drugiej pętli pójdzie ucieczka.
Niestety na końcu pierwszego kółka jak się okazało poszła ucieczka, która doleciała do końca. Na dodatek pod Strzegomiany prawie stanęliśmy... nie wiem co tam się stało. Grupa lekko się porozrywała i ja postanawiając nie być ostatnim ruszyłem w pościg. Za Strzegomianami w zasadzie doszedłem do 3 grupki, która niestety nie chciała za bardzo współpracować. Udało mi się również dojrzeć, że w pierwszej jedzie dwóch chłopaków z teamu. To postanowiłem się nie zaginać ja cymbał bez sensu i robić im pod górę.
Pod Przemiłów wpadłem w czołówce peletoniku, aby na zjeździe chwilę odpocząć po nawrotce w świątnikach znowu udało się trochę popracować i dzięki czemu wszystko poza pierwszą grupką z chłopakami udało się pokasować.
Trzecie kółko to już bardziej kontrolowanie peletonu i kasowanie ucieczek pod przemiłów.
Po nawrotce w świątnikach było już niemal pewne, że nie dojdziemy pierwszej grupy to trochę zastanawiałem się czy nie spróbować skoczyć. Pomógł, mi w tym jeden zawodnik i jak zobaczyłem, że peleton go puścił poleciałem za nim. Doszedłem i powiedzmy po zmianach ;) Dolecieliśmy do Michała. Tutaj popełniłem błąd, bo zwolniliśmy w tym momencie zdecydowanie, a trzeba było pociągnąć lub wręcz poprawić. Wyszedł brak zdecydowania i doświadczenia. Na początku ostatniej prostej podobnie zamiast pójść mocno trochę się czarowałem sam z sobą i zanim zebrałem myśli na ok 300m do mety pochłonął nas rozpędzony peleton. Nie było czego zbierać. Trzeba było pójść od zakrętu ile mogę, a później oglądać tego efekty na mecie. Trzeba zaryzykować jak się chce o coś powalczyć.
Jestem mega zadowolony, bo spełniłem, a raczej zaczynam spełniać jedno ze swoich marzeń, a bogatszy o nowe doświadczenia. Pewniejszy swoich możliwości. W kolejnych wyścigach na pewno powalczę bardziej zdecydowanie. Byłem z tyłu, z przodu, coś skasowałem, nawet na chwilę uciekłem. Liznąłem trochę tej zabawy i wiem, że chcę więcej, a jak pomyślę, że mogłem powalczyć o 5 miejsce. No tak, na pewno powalczę już wkrótce.
Cieszy też to, że powoli organizm zaczyna chcieć pracować na wyższym poziomie zakwaszenia. Brak skurczy. Nogi nie odmawiają.
Ps. Garmin oszalał, pokazywał mniejszą prędkość, sczytał czyjąś moc/kadencję. Garmin to taka małą porażka jak widzę.
http://connect.garmin.com/dashboard?cid=14005620
- DST 19.30km
- Czas 00:28
- VAVG 41.36km/h
- HRmax 186 ( 93%)
- HRavg 179 ( 90%)
- Aktywność Jazda na rowerze
TTT Żmigród
Niedziela, 30 września 2012 · dodano: 02.10.2012 | Komentarze 1
Start jakoś bez historii.
- Brak licznika sprawił, że nie potrafiłem w 100% po samym pulsie i kadencji ocenić czy jadę w odpowiednim rytmie/intensywności.
- Zmiany szarpane bez większego ładu i składu. 2+1, 3+1, 3+2, 4+2. Brak objeżdżenia z Pawłem, sprawił, że nie umieliśmy dobrać odpowiedniego rytmu zmian.
- Psychika nie pozwoliła mi się wyjechać do 0. Może dlatego, że na rozgrzewce urwałem Pawła i przez większość drogi z niepokojem spoglądałem, czy jadę dobrze. Może dlatego, że za mało ze sobą jeździliśmy
- Cały wyścig pojechałem za nisko. Hrmax 186 (93%) jaki uzyskałem an finiszu to ja powinienem trzymać na każdej zmianie :), a na finiszu pod 193... Rzadko wchodziłem wyżej jak 183bpm, a bywały zmiany gdzie schodziłem przy 181-182.
Jak to mówi Piotrek "suchy": na tak, krótkim dystansie to cały czas powinieneś jechać na granicy odcięcia i czuć jak ci wczorajsza kolacja pod gardło podchodzi :).
Mimo to z wyniku jestem zadowolony w końcu 42km/h i 6 miesjce OPEN to nie w kij dmuchał :).
Jakbyśmy jeszcze trochę pojeździli, pouczyli się siebie na wzajem to bez łaski powinniśmy zejść poniżej 27 minut.
Czas 27:26; dystans 19,3km; śr 42,2km/h
Progi:
Stefa 4 17 minu
Strefa 5 10 minut
Strefa 2i3 30 sekund
Hrśr 179 (90%) Hrmax 186 (93%). Na tak krótkim dystansie Hrśr powinno być bez mała (może z 2 bpm mniej) osiągniętym Hrmax.
Wynik poniżej 27minut jest bez łaski do osiągnięcia w obecnej dyspozycji.
Szkoda, że Piotrek wypadł z powodu choroby. Zmiana partnera na tydzień przed. Szczególnie biorąc pod uwagę to że z poprzednim przejechałem na kole kilkaset kilometrów nie wpłynęła niestety korzystnie, ale i tak było fajnie.
O to chyba chodzi żeby było fajnie prawda? :)
Dzięki Paweł, że pojechałeś dzisiaj ze mną.
- DST 122.00km
- Czas 04:18
- VAVG 28.37km/h
- HRmax 189 ( 95%)
- HRavg 173 ( 87%)
- Aktywność Jazda na rowerze
Liczyrzepa - refleksji czar ze stratą dobrego imienia w tle :(.
Sobota, 8 września 2012 · dodano: 09.09.2012 | Komentarze 5
Relacji nie będzie przynajmniej na ten moment, bo muszę najpierw wybielić swoje imię.
Wnioski:
- od pierwszego kilometra jechałem sam. Wydawało mi się, że będę miał 3 osoby, z którymi będę mógł popracować, ale wszystkie z niewyjaśnionych przyczyn pojechały za mną już po starcie.
- dwa razy pomyliłem lub nie mogłem zlokalizować trasy przez co straciłem spokojnie 3 minuty. Jak dla mnie skręt do Karpacza przez mostek był niedostatecznie oznaczony. Powiedzmy, że byłą tutaj moja wina, ale na szczycie w Karpaczu czekałem na kogokolwiek, aby ten ktoś pokazał mi trasę maratonu, ponieważ nie miała biec w dół, a skręcać. Nie wiem kiedy była informacja o zmianie trasy, ale na dzień przed nie było jej na stronie organizatora, a w dniu wyścigu (startowałem o 7:30 rano) nikt nie poinformował mnie o zmianie. SKANDAL! To powinno być GRUBYM CZERWONYM MAZAKIEM NAPISANE NA WIELKIEJ TABLICY.
- jazda samemu bardzo osłabiła moje odczucie jakości jazdy na podjazdach przez co nie zauważałem, że często jechałem na zbyt niskim przełożeniu
- przez odcinek od połowy podjazdu pod przełęcz Okraj do samej mety widziałem tylko jednego zawodnika, który niemal od razu odpadł z mojego koła jak go dogoniłem. Bardzo negatywnie wpłynęło to na moją psychikę. Dosłownie nikogo nie minąłem nikt nie mógł mnie dogonić istna AMBA.
- Ostatnie 55-60km (całość pod wiatr) jechałem non stop w 4 strefie. Zakwasiłem się niemiłosiernie. Straciłem bidon po drodze przez co odwodniony dojechałem do przełęczy Kowarskiej i odwodniony jechałem końcówkę wyscigu. Istny armagedon przypadków.
- 99,5% czasu spędziłem sam, a pozostałe 0,5% to zmiana kolegi z grupy, z którą startowałem i zmiana na kole, którą za mną pojechał i na której niestety został. Szkoda.
- od 94kilometra przestał działać mi licznik. Czujnik wpadł w szprychy na dziurze i przestał wysyłać sygnał. Próbowałem jechać według pulsu i kadencji. Jednak przez to, że byłem koszmarnie zmęczony i zakwaszony puls mnie oszukiwał. Bywało tak, że jechał Xkm/h przy kadencji 90 wrzucałem dwa ząbki i dalej miałem kadencje 90RPM. Nie muszę mówić o ile szybciej jechałem. Masakra organizm ze zmęczenia i odwodnienia wysyłał mi złe informacje, a ja bez sprzętu pomiarowego nie potrafiłem tego zweryfikować.
- uważam, że z jedną osobą, która dawałaby mi odpocząć na kole odcinek pod wiatr przejechałbym o niebo lepiej. Śmiem twierdzić, że mówię o 8-10minutach.
- średnie tętno z wyścigu to 87% (173bpm) max 95% (189bpm) osiągnięte jak wkurwiony po zgubieniu drogi na Karpacz minąłem kolegów (3 mocnych z grupy), którym odjechałem na starcie i minąłem na podjeździe jakby stali w miejscu. Jak zobaczyłem co robię zluzowałem, bo bym się sam wyciął z wyścigu tak jadąc.
Strefy:
1 5 minut
2 23 minuty
3 40 minut
4 2godziny 17minut (z tego przez niemal dwie godziny non stop jak jechałem ostatnie 55-60km sam pod wiatr)
5 53minuty (na podjazdach szczególnie pierwszym, na drodze głodu i na ostatnich kilometrach przed metą jak jechałem na maxa tego co mi zostało przy wielkim wkurzeniu, które towarzyszyło temu, że zawaliłem wyścig)
Jeszcze sporo wiedzy o moim organiźmie muszę nabyć, aby go poprawie stymulować podczas wyścigów :).
Wniosków pewnie będzie więcej, ale muszę ochłonąć.
NAJWAŻNIEJSZE NA KONIEC
Zostałem OSKARŻONY i zaocznie skazany za rzekome skrócenie trasy. STRACIŁEM jakikolwiek szacunek w oczach ludzi których lubię, szanuję, z którymi chcę się ścigać, bawić i pić piwo po wyścigu.
Najlepsze jest to, że druga osoba, która przyznała się do skrócenia trasy została ZDYSKWALIFIKOWANA ja mam natomiast przerobiony czas z 3:30 na czas, który zgadza się w zasadzie z moim odczytem z pulsometru. +- minuta, bo tyle wcześniej później odpaliłem pulsometr.
Podobno NIE da się zmienić czasu przejazdu zawodnika, a ja z 3:30 mam poprawiony na 4:18, a wynik ten musieli organizatorzy wymyślić, ponieważ teoretycznie mieli tylko czas 3:30.
Bardzo żałuję, że nie mogłem wyjaśnić sprawy na maratonie, ale o 12:30 jechałem już na ślub przyjaciela. Sprawę próbowałem załatwić telefonicznie przez kolegę z drużyny. Na telefonie zdecydowaliśmy, że na WŁASNĄ prośbę chcę zostać ZDYSKWALIFIKOWANY, aby maraton wygrał ten kto na to zasługuje, a sprawą mojego przejazdu i czasu przejazdu chciałem się zająć po powrocie z wesela. Jeszcze teraz mam w pamięci słowa przedstawiciela Ultimy, który powiedział, że jeżeli mnie teraz zdyskwalifikują, a później dadzą realny czas przejazdu to jak wypadną przed ludźmi. PYTAM SIĘ jak JA teraz wyglądam przed WAMI wszystkimi.
Reasumując kolarska braci za to, że WAS ponoć!!! wydymałem bez mydła dostałem w nagrodę nie dyskwalifikację i wyrzucenie z maratonu na zbity pysk, a realny wynik, który usadowił mnie, gdzieś w środku tabeli. Czas, który zgadza się z moimi danymi :(.
Efekt przez jeden głupi wyścig straciłem dobre Imię. W maratonach amatorskich to chyba wszystko co można stracić. Czy je odzyskam? Nie wiem.
- DST 46.88km
- Czas 01:10
- VAVG 40.18km/h
- HRmax 193 ( 97%)
- HRavg 182 ( 91%)
- Aktywność Jazda na rowerze
Czasówka parami w Zawoni z Piotrkiem
Niedziela, 2 września 2012 · dodano: 02.09.2012 | Komentarze 5
W zasadzie z wyścigu pamiętam niewiele, a to przez godzinne niedotlenienie mózgu :D.
Strefa 1 5sec
Strefa 2 9sec
Strefa 3 2min 43sec
Strefa 4 24min 41sec
Strefa 5 41min 46sec
Hrśr 182bpm (91,5%)
Hrmax 193bpm (97%) - jeszcze się napędzałem mogłem coś jeszcze dołożyć, ale było to na finiszu. W końcu trzeba było wpaść z pompą :).
Start i od razu jazda pod Ludgierzowice. Obiecałem sobie, że zacznę spokojniej, ale po 500metrach miałem 88%, a pod koniec zmiany 91% :D. To by było na tyle, więcej nie pamiętam. Trasę pokonywaliśmy zgodnie z założeniami. Każdy prowadził odcinek, który miał przeorać z czego trzeba być zadowolonym, bo wychodzi, że potrafimy ocenić nasze możliwości jako pary.
Poza tym, że cały czas był ogień to mam kilka spostrzeżeń.
Pierwsze koło ponoć 34:24
Do Złotowa moje zmiany był ciut słabsze niż to co mogłem z siebie dać. W Czeszowie po odbiciu na Zawonie miałem przyjemność dwukrotnie nas prowadzić i tutaj dawałem zdecydowanie najsłabsze zmiany. Było co prawda te 44-45km/h :P, ale tą zmianę jechał zbyt miękko i nawet na drugim kółku nie potrafiłem przekonać się, aby wrzucić ząbek wyżej. W grochowej prowadziłem na podjeździe i musiałem wcześniej za mocno pojechać, bo wjechałem go wolniej jak na drugim kółku. Pod koniec podjazdu Piotrek wręcz mnie zmienił na ostatnich 100-150metrach.
Drugie kółko ponoć 35:00
Mając w pamięci to jak się zagotowałem w środę na treningu pod Ludgierzowice początek poprowadziłem 1-2km/h wolniej, ale za to ostatnie 500m, które mnie poprzednio zabetonowały dzisiaj pojechałem dużo lepiej przez co Piotrek nie musiał zrobić zmiany. Efekt nie popsuliśmy szyku na zmianach. Piotrek pod poprawkę na Ludgierzowice miał swój kryzys i pod końcowe 200m wprowadzał nas ok 25kh/h. Zjazd fajnie moja zmiana ok. Dopiero zmiana, którą dawałem przed Złotowem okazała moją słabość na czasówce. 1,5km przed Złotowem zagotowałem się i pojechałem ten odcinek dość wolno. Ok 2-3km/h wolniej jak to co mogę z siebie dać. Po nawrocie zmianę dokończyłem prawidłowo. Dwa razy dzisiaj walczyłem, z sobą na odcinku Złotów - Czeszów, by poprowadzić nas ponad 50km/h, ale dwa razy zatrzymywałem się na 48 momentami 49km/h. Na kole przed Czeszowem zaraz po zmianie postanowiłem zjeść kawałeczek bajaderki :D. Kęsa tego przy 91-92%Hrmax jadłem przez półtorej minuty krztusząc się, kasłając, plując, dusząc i popijając 100ml wody.
Za Czeszowem jak wcześniej pisałem znowu ta magicznie za miękka zmiana. Podjazd pod Grochową miał dwa wymiary najpierw podjechałem większość w tempie 2-3km/h wyższym jak normalnie, ale jak tempo spadło poniżej 35km/h nie wiem czemu zszedłem ze zmiany przez co Piotrek dokańczał ostatnie 200-300metrów. Jeszcze jedna zmarszczka i tu odcięło mi pamięć jak wszedłem na zmianę. Chyba nas na nią wprowadziłem nie oddałem zmiany i przy prędkości +50km/h i tętnie na poziomie 97% wprowadziłem na metę. Jeszcze miałem przebłysk geniuszu po przejechaniu krzyknąłem do Piotrka rozjazd jak to po dobrym treningu musi być rozjazd :D.
Efekt 46,6km w czasie 1h9min24sec średnia ok. 40,17km/h. Bardziej zadowolony być nie mogę.
Dokopałem się do wyników z 2010roku, gdzie widać, że zawodowcy tą czasówkę jadą inaczej jak my. Pierwsze koło na maxa, a drugie robią 2-3 minuty słabiej. U nas ta różnica to 30sekund :).
http://www.datasport.pl/wyniki/zawonia/paryopen.pdf
Sprawa do przemyślenia.
Więcej refleksji i podsumowań jak dojdę do siebie :).
- DST 100.30km
- Czas 02:32
- VAVG 39.59km/h
- HRmax 181 ( 91%)
- HRavg 166 ( 83%)
- Aktywność Jazda na rowerze
Amber Road
Sobota, 25 sierpnia 2012 · dodano: 26.08.2012 | Komentarze 4
Start honorowy i przejazd przez Gostyń, po chwili startujemy już z linii startu ostrego i od razu ustawiamy się w założonym szyku. Piotrek R. Ja Tomek Artur Grzesiek.
Piotrek zaczyna spokojnie, aby każdy mógł się oswoić z tym co nas zaraz będzie czekało. Po czym regularnie pokręcaliśmy tempo, aby w końcu wejść w rytm wyścigowy :).
Ja starałem się dawać mocne równe zmiany. Z uwagi na to, że czułem się dzisiaj wyśmienicie. Nie chcę używać dużych słów, ale uważam, że udało mi się zrobić najlepszą formę w tym roku właśnie na ten okres :). Z reguły na przedzie bawiłem się od 3-5minut, ale bywały też pojedyncze zmiany, gdzie zostawałem dłużej, a i takie, gdzie moja niefrasobliwość sprawiała, że po 3-5minutach musiałem zejść ze zmiany, bo szyk za mną się rwał z różnych powodów.
Wynik jaki uzyskaliśmy jest w mojej opinii najlepszy na jaki nas było stać jako drużynę w dniu wczorajszym. Choć szkoda, że nie dałem z siebie wszystkiego, ponieważ po wyścigu miałem jeszcze spore rezerwy, które mogłem spożytkować dla dobra zespołu :).
Nie ukrywam, że bardzo zależało mi na tym starcie. Chciałem zamazać zawód jaki sobie i chłopakom zrobiłem w zeszłym roku. Na szczęście wszystko się udało. Wracamy z Gostynia z tarczą i podniesionymi głowami :).
Sam wyścig jak widzę, z roku na rok zyskuje markę. Jest coraz mocniej obstawiany co na pewno bardzo cieszy mnie jako sympatyka kolarstwa.
Wczorajszy wynik nie byłby również możliwy bez Krzyśka i Mateusza, którzy wsparli nas sprzętem bez którego ten wynik nie byłby możliwy. Jak również Darka i Marcina, którzy jadąc za nami całą trasę w aucie wspierali nas i dawali nam poczucie bezpieczeństwa :). Dzięki chłopaki.
Krótkie podsumowanie:
Krótki rzut z pulsometru:
Strefa 1: 1min 40sec
Strefa 2: 45min 03sec
Strefa 3: 54min 22sec
Strefa 4: 50min 37sec
Strefa 5: 0min 08sec
Hravg:83%(166) Hrmax:91%(181)
Jak widać miałem wczoraj jeszcze pewne rezerwy co bardzo mnie cieszy. Spokojnie wczoraj mogłem powalczyć jeszcze o 6-8BPM na całym dystansie.
Puls reagował fantastycznie do momentu, gdy nie dałem dwóch dłuższym i mocniejszych zmian pod wiatr. Z początku na zmianach miewałem tętno pod 86-87%. Przy takiej pracy na kole odpoczywając liczba uderzeń spadała do 152-156bpm. W momencie, gdy dałem dwie dłuższe mocne zmiany na poziomie 87-89% pod wiatr zacząłem się zakwaszać czego efektem było to, że po zejściu ze zmian wartość tętna już tak ochoczo nie spadała. W zasadzie po tej akcji ciężko było mi już osiągnąć tętno poniżej 78-80%. Mogło to również wynikać z tego, że lekko zwiększyłem intensywność od 60-65km.
Jak widać sporo pracy jeszcze przede mną. Muszę częściej bywać tam, gdzie bywają Ci najlepsi. Strefa 5 wzywa mnie i prosi o wykorzystanie jej potencjału :). Uważam, że po dwóch latach jeżdżenia mam już na tyle wiedzy, aby móc się z tym tematem poboksować.
- DST 180.00km
- Czas 06:30
- VAVG 27.69km/h
- HRmax 181 ( 91%)
- HRavg 168 ( 84%)
- Aktywność Jazda na rowerze
IX Klasyk Kłodzki
Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 30.07.2012 | Komentarze 1
Na maraton wyruszam wraz z kumplami z teamu. Bojowo nastawiony, wypoczęty, bez możliwości wymówki :).
Do Zieleńca przyjeżdżamy na 20stą i niestety, z krótkiego przepalenia nici. Postanawiamy wypocząć przed zaplanowanym o 8 rano startem.
Pobudka 5:00 coś na ząb i znowu zamykam oko. Z łóżka zrywam się o 6:30 szybka toaleta i już w zasadzie trzeba ruszać na start.
Na trasę maratonu wyruszamy punktualnie w siedmioosobowym składzie, w którym znajdował się również nasz rodzynek. Niejaka Katarzyna "wydra" Dugiel :). Obiecałem jej nie szarpać tempa i udało się to zrobić do pierwszego czeskiego podjazdu. Niestety tam pociągnął mnie za sobą jeden zawodnik, z którym jechałem do 110km. Na trasie nie było spektakularnych wyprzedzeń, nie stworzył się pociąg, nie było nerwowych sytuacji :). Wszak polecieliśmy w pierwszej grupie startowej.
Czeskie górki pokonaliśmy bardzo rozsądnie. W dobrym tempie, na poziome 86-88% Hrmax bez szarpania i podciągania na stromszych fragmentach. Na ostatnim czwartym zjeździ zauważyłem, że przełożenie które sobie przygotowałem na wyścig jest źle skompletowane. Zębatka 11t w ogóle nie współgra z 13t i potrzebuje specjalnie przygotowanej 12stki. Przez co na szybkim zjeździe zanim opanowałem ślizgający się po 11stce łańcuch i wróciłem do rytmu kolega zdążył mi odjechać na dobre 300metrów, które mozolnie odrabiałem przez kolejne 4-5 kilometrów.
Po powrocie do Polski rozpoczął się interwałowy odcinek z metą w dziurawej jak szwajcarski ser Różance. Ten odcinek pokonaliśmy bardzo dobrym interwałowym tempem. Samo tempo było ok, ale spiekota sprawiła, że ten fragment leciałem na 87-90% co wcale nie było dobrym prognostykiem przed właściwymi podjazdami.
Od rozjazdu na mega/giga zrobiliśmy sobie spokojniejszy fragment. Umożliwił wiatr z początku wiejący z boku aż w końcu po obróceniu się popychał nas delikatnie w plecy :).
Danie główne wyjazdu. Puchaczówka z obu stron. Pierwszą połowę podjazdu robi mi się mięciutko, ale musiało tak być skoro nachylenie było znikome. Niestety w momencie, gdy góra zaczęła stawiać warunki, a ja byłem bez wody. Zagotowałem się... prędkości nie ma, a tętno 89-91% do tego zaczęło brakować przełożeń przy takim osłabieniu... Dojeżdżam z współtowarzyszem do źródełka w połowie podjazdu on szybko napełnia bidony i ucieka. Mi to zajmuje chwilę dłużej. Do tego wylewam na siebie dwa bidony wody, szybka toaleta i jadę spokojnym tempem, aby przywrócić organizm do równowagi. Okazało się później, że najwięcej straciłem właśnie na tym podjeździe oraz na podjeździe pod Porębę, o której później.
Umęczony na szczycie odbieram co moje. Odpoczywam na zjeździe zakręt w prawo i ponowna powolna wspinaczka pod Puchaczówkę, z tym, że przez Kletno. Podjazd nie bym szczególnie wymagający, ale nie mogłem na nim złapać odpowiedniego rytmu i jak noga mi się rozkręcała to zaraz coś się blokowało i kadencja spadała. Bardzo nieekonomicznie to przejechałem.
Zjazd do Siennej i tu po raz pierwszy odezwała się moja buta. Nie chciałem założyć zębatki 29t... Ostatnie dwa kilometry pod Puchaczówkę to była walka o utrzymanie kadencji. W ogóle mi to nie wychodziło i jazda zaczęła po raz pierwszy zamieniać się w przepychanie na podjeździe. Pod koniec mija mnie pierwszy zawodnik Giga startujący 2 minuty po mnie, a na szczycie na punkcie żywieniowym dojeżdża do mnie jeszcze jeden.
Zjazd bardzo mięciutki startuję chwilę szybciej, aby bez napinki nie zjeżdżać z nowo poznanym współtowarzyszem. Zjeżdżamy się przed Bystrzycą, ale nasza wspólna wycieczka nie potrwała długo. Na kostce w kierunku Długopola zostaję poprawiony. Nie wiem po co, dlaczego i w ogóle o co chodzi. Skoro była taka decyzja kolegi to jechaliśmy już tak we dwóch do Poręby w odległości 200-300metrów od siebie. Pod wiatr, w spiekocie, samemu, zupełnie bez sensu.
Poręba przywitała mnie bardzo miło lekkie nachylenie pozwoliło bardzo miło pokonywać kolejne metry. Znamienne okazały się ostatnie 2 kilometry. Brak zębatki 29t i tarcza z przodu 39t sprawiły, że jeszcze w życiu takiej siły pod górę nie zrobiłem. Tempo 7-9km/h kadencja 30-40rpm, prawie wszystko w siodle, bo nie było już z czego wstawać. Takiej 15stominutowej wiązanki słownej jeszcze nikt w życiu ode mnie nie usłyszał jak "ta góra". Nogi paliły, w gardle sucho, tętno niskie jak na taki wysiłek 86-88%. Tylko pod Karkonowską, którą robiłem przy 35stopniowym upale na MTB czułem się równie zmiażdżony, ale tam miałem przynajmniej przełożenia :). Na szczycie Poręby byłem totalnie wypruty. Nogi miękkie jak rozgotowany makaron, zero sił. Zbyt wiele mnie ten podjazd kosztował.
Wylałem na siebie litr wody i poleciałem dalej, a raczej potoczyłem się. Zadowolony z dobrze wykonanej roboty przemieszczałem się z poznanym na Szczycie puchaczówki kolegą. Teraz już nie miał ochoty mi uciekać, ale za to ja postanowiłem zrobić dywersję... Wyczepiłem licznik, który spadł mi na ulicę i musiałem po niego wracać. Dzięki tej przebiegłej taktyce znowu jechałem sam. I straciłem niepotrzebnie czas. Strasznie mi się ten odcinek dłużył i jechało go strasznie wolno niestety. Organizm nie był w stanie wrócić do równowagi po Porębie już do końca wyścigu.
Na dwa kilometry przed metą dochodzą mnie 3 osoby. Szkoda tego licznika, bo miałbym przeświadczenie, że dogoniły mnie tylko 2 osoby, a nie 5. Łapię koło po chwili robi się odrobinę stromiej jak chciałem zrzucić blat na 39tke spada mi łańcuch... pech na koniec. Dobrze, że na koniec i że tylko taki :). Ostatnie półtora kilometrów dumnie sunę już spokojnie do mety.
Zwycięstwo. Pierwszy dystan Giga przejechany. Czas Brutto 6 34 34 Netto 6 29 57 :D. Musiałem zrobić sprint, aby netto wyszło poniżej 6h30min :P.
Okazało się, że maraton skończyłem na szczęśliwym 7dmym miejscu i nawet ten licznik i łańcuch nie poprawiłyby mi pozycji, więc nie mam sobie niczego do zarzucenia :).
Wnioski:
- jestem bardzo zadowolony i uważam, że z dostępnych mi środków lepszego czasu na ten moment nie zdołałbym wykręcić :).
- brak zębatki 29t był karygodnym błędem, przez co dwa razy niemal się zresetowałem na podjazdach, a po nich nie było we mnie życia
- nadzwyczaj dobrze jak na mnie zniosłem taki upał na wyścigu, co mnie bardzo zaskoczyło
- siłą w siebie wmuszałem jedzenie, dzięki czemu udało mi się uniknąć odcięcia :)
- niestety moje 83kg bardzo mnie ściągały na dwóch najtrudniejszych podjazdach :)
- średnie tętno bardzo wysokie, ale raczej w związku z upałami, a nie intensywnością, która była na zadowalającym poziomie, ale na pewno życiowej formy nie zaprezentowałem :)
- jeszcze trochę więcej pokory dla moich możliwości. Trochę się przeceniłem co sprawiło, że niezłą siłę na maxa musiałem zrobić na dwóch podjazdach. Myślę, żę tutaj do urwania jeszcze byłoby kilka minut i upragnione 6h30m brutto zostałoby złamane :).
Wyniki ekipy:
Kasia Dugiel: open giga 32/62; i 1mc w K2 na giga
Piotr Rakiewicz: open giga 18/62 i 3mc w M2
Tomek Zator: open mega 15/130 i 5mc w M2
Piotr Antczak: open mega 56/130 i 19mc w M3
Marcin Szkudlarek: miał niestety nieprzyjemny upadek, ale wraca do zdrowia i jeszcze nam w tym sezonie pokaże
- DST 153.30km
- Czas 04:28
- VAVG 34.32km/h
- HRmax 186 ( 93%)
- HRavg 166 ( 83%)
- Aktywność Jazda na rowerze
Kluczbork mega
Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 15.07.2012 | Komentarze 2
Start 9:27. Na starcie szybka ocena chłopaków w grupie. Myślę, że nie będzie źle!
Niestety pierwsze 3 kilometry rozwiewają mój superoptymizm. Schodzę ze zmiany i nikt nie chce wyjść. Z magicznych 40km/h tempo spada do ok. 35km/h. Myślę sobie co zrobić? Gnić tutaj i czekać na ludzi z tyłu? Wyrwać się do przodu? Wyjechać się i pojechać mini?
Wybrałem jeszcze inny wariant... wychodzę ponownie na zmianę podkręcam tempo o 3-4km/h i już jadę sam :(. Kluczbork nie jest dla mnie szczęśliwy. Mając nauczkę z zeszłego roku nie wyrwałem się do przodu bez opamiętania. Przez pierwszą przeszło 1h10min jadę coś na wzór tempówki 160-170Hrmax, aby "być w gazie" aż mnie ktoś konkretny dojdzie. Wg moich obliczeń dwie osoby powinny mnie przy takiej jeździe dojść po ok 50min do właśnie 1h10min. Mija ten czas. Zrezygnowany schodzę do drugiej strefy i czekam na kogokolwiek. Przed strefą żywieniową dogania mnie moja grupa startowa... i chwilę za punktem żywieniowym dwie osoby z grupy wcześniejszej. Po ok. 1h30min :(. Nie wziąłem na punkcie butelki z wodą, co okazało się później błędem...
Na punkcie żywieniowym i chwilę za nim toczyłem się przez dobre 3-4 minuty, zanim chłopaki doszli do siebie. Później schodząc ze zmiany widzę, że nic się nie zmieniło dwaj nowi członkowie siedzą na kole, a tempo spada o 3-4km/h. Jestem na wycieczce :(. Tak jak na początku wyścigu wychodząc ponownie na zmianę podkręcam trochę tempo i udało się ktoś siedzi mi na kole :). Patrzę ziom, który nas doszedł! Serce ogarnia radość. Ochoczo prowadzę 1,5-2km chcę zmianę, a tam ziom na tętnie zawałowym mówi, że nie da zmiany, bo przecież nas gonił... To jadę swoje po chwili już sam i znowu czekam na grupę. No nic to nie jest mój wyścig. Sunę tak w grupie do ok 95-100km. Momentami zdarzały się mocniejsze zmiany. Szczególnie od kolegi z numerem 81, ale jak już dał mocniejszą zmianę lub chciał szybciej wyjść na nią to starzyzna jebała go za szarpanie lub jak to mówili. Zmianę się oddaje, a nie bierze... Masakra. Szkoda, że kolega nie miał siły oderwać się ze mną i polecieć przed siebie.
Na ok 95-100km. Dogania mnie grupka, która wystartował co najmniej 9 min po mnie... Jednak widzę, że chłopaki naprawdę przyjechali na wyścig. Był tam również Piotrek "suchy". Spoglądam mu w oczy i widzę, że było niechudy w ich peletoniku. Pierwsza zmarszczka ja na 5 pozycji i trzeci puszcza koło zaraz za nim puszcza 4... Przeskakuję do przodu już jadę w nowym peletoniku ja + 3 osoby, które na różnych etapach wyścigu mnie dogoniły.
Tempo od razu podskakuje do takiego jakiego oczekiwałem. Zdecydowanie najmocniejsze i najdłuższe zmiany dawał kolega z wysokim numerem 287? Bardzo szybko odskoczyliśmy na kilka minut od mojego poprzedniego peletonu. Na ok 125km punkt żywieniowy. Szlag by trafił, ale nie miałem już wody. Plan był jasny chwycić wodę wlać do bidonu podczas jazdy i mknąć dalej... Podjeżdżam krzyczę za wodą, a biegnie do mnie koleś z arbuzem. Mówiąc masz arbuza już ci dam wodę... Ręce opadły. Stanąłem wlałem wodę. Operacja zajęłą mi zamiast 5 sekund ok 20-25, w tym czasie na szpicy peletoniku mocną zmianę dał numer 287 poprawił chyba 109 i już jechałem samotnie. 200-300m straty nie mogłem odrobić. Przez pierwsze 10 minut starałem się jak mogłem tętno w granicy 90-92%. Niestety tylko się zagotowałem pod naprawdę mocny wiatr. Rozpoczęła się godzinna walka indywidualnej jazdy pod wiatr. Po pogoni musiałem chwilę wypocząć. Wszedłem do 3 strefy na kilka minut. Później już do końca na poziomie 86-88%Hrmax. Wiatr dał się bardzo we znaki. Rzadko kiedy miałem ponad 30km/h, a często pojawiało się 23-25km/h.
Chłopaki włożyli mi na tym odcinku 8minut. Trzeba było olać wodę jechać do odcięcia z nimi i później się martwić...
Podsumowanie:
- znowu miałem grupę taką jaką miałem
- stan dróg niestety fatalny, oznaczenie trasy ok, osób na trasie obstawiających wyścig jak na lekarstwo, ale wystarczyło
- pakiet startowy. To piwo i jakaś książeczka.
- posiłek po wyścigu: cienka zupka + mała ciulowa kiełbaska :)
- pogoda bardzo fajna. Wiatr jak wiatr wszyscy mieli taki sam przez co było bardziej selektywnie
- bardzo niska frekwencja na wyścigu. Zabrakło niemal wszystkich zapalonych amatorów z cyklu PP. Ludzie pewnie pojechali na DtP amatorów
- szkoda, że najpierw miałem wycieczkę, a później dorżnąłem się indywidualnie pod wiatr (to już moja wina)
- po pierwszych dwóch edycjach zrobionych z pompą ta byłą naprawdę słabo zrobiona, a oprawa na start/meta bardzo słaba.
- z wyniku jestem zadowolony chyba mój nalepszy w historii tego maratonu, więc nie ma co narzekać
- Hrśr. bardzo wysokie, ale bądź co bądź 85km jechałem sam. Lżej czy mozniej, ale nie było za kim się schować i zbić kilku oczek :)
- po wyścigu łapały mnie skurcze. Niepokojące zjawisko biorąc pod uwagę, że nie miewam z tym większego problemu. Pewnie dlatego, że wyorałem się na ostatnich 30km. Gdzie Hrśr. miałem na poziomie 87%, a prędkości nie było...