Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi marathonrider z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 18954.70 kilometrów w tym 184.20 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.38 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Nie mam rowerów...

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy marathonrider.bikestats.pl
  • DST 180.00km
  • Czas 06:30
  • VAVG 27.69km/h
  • HRmax 181 ( 91%)
  • HRavg 168 ( 84%)
  • Aktywność Jazda na rowerze

IX Klasyk Kłodzki

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 30.07.2012 | Komentarze 1

Na maraton wyruszam wraz z kumplami z teamu. Bojowo nastawiony, wypoczęty, bez możliwości wymówki :).
Do Zieleńca przyjeżdżamy na 20stą i niestety, z krótkiego przepalenia nici. Postanawiamy wypocząć przed zaplanowanym o 8 rano startem.
Pobudka 5:00 coś na ząb i znowu zamykam oko. Z łóżka zrywam się o 6:30 szybka toaleta i już w zasadzie trzeba ruszać na start.
Na trasę maratonu wyruszamy punktualnie w siedmioosobowym składzie, w którym znajdował się również nasz rodzynek. Niejaka Katarzyna "wydra" Dugiel :). Obiecałem jej nie szarpać tempa i udało się to zrobić do pierwszego czeskiego podjazdu. Niestety tam pociągnął mnie za sobą jeden zawodnik, z którym jechałem do 110km. Na trasie nie było spektakularnych wyprzedzeń, nie stworzył się pociąg, nie było nerwowych sytuacji :). Wszak polecieliśmy w pierwszej grupie startowej.
Czeskie górki pokonaliśmy bardzo rozsądnie. W dobrym tempie, na poziome 86-88% Hrmax bez szarpania i podciągania na stromszych fragmentach. Na ostatnim czwartym zjeździ zauważyłem, że przełożenie które sobie przygotowałem na wyścig jest źle skompletowane. Zębatka 11t w ogóle nie współgra z 13t i potrzebuje specjalnie przygotowanej 12stki. Przez co na szybkim zjeździe zanim opanowałem ślizgający się po 11stce łańcuch i wróciłem do rytmu kolega zdążył mi odjechać na dobre 300metrów, które mozolnie odrabiałem przez kolejne 4-5 kilometrów.
Po powrocie do Polski rozpoczął się interwałowy odcinek z metą w dziurawej jak szwajcarski ser Różance. Ten odcinek pokonaliśmy bardzo dobrym interwałowym tempem. Samo tempo było ok, ale spiekota sprawiła, że ten fragment leciałem na 87-90% co wcale nie było dobrym prognostykiem przed właściwymi podjazdami.
Od rozjazdu na mega/giga zrobiliśmy sobie spokojniejszy fragment. Umożliwił wiatr z początku wiejący z boku aż w końcu po obróceniu się popychał nas delikatnie w plecy :).
Danie główne wyjazdu. Puchaczówka z obu stron. Pierwszą połowę podjazdu robi mi się mięciutko, ale musiało tak być skoro nachylenie było znikome. Niestety w momencie, gdy góra zaczęła stawiać warunki, a ja byłem bez wody. Zagotowałem się... prędkości nie ma, a tętno 89-91% do tego zaczęło brakować przełożeń przy takim osłabieniu... Dojeżdżam z współtowarzyszem do źródełka w połowie podjazdu on szybko napełnia bidony i ucieka. Mi to zajmuje chwilę dłużej. Do tego wylewam na siebie dwa bidony wody, szybka toaleta i jadę spokojnym tempem, aby przywrócić organizm do równowagi. Okazało się później, że najwięcej straciłem właśnie na tym podjeździe oraz na podjeździe pod Porębę, o której później.
Umęczony na szczycie odbieram co moje. Odpoczywam na zjeździe zakręt w prawo i ponowna powolna wspinaczka pod Puchaczówkę, z tym, że przez Kletno. Podjazd nie bym szczególnie wymagający, ale nie mogłem na nim złapać odpowiedniego rytmu i jak noga mi się rozkręcała to zaraz coś się blokowało i kadencja spadała. Bardzo nieekonomicznie to przejechałem.
Zjazd do Siennej i tu po raz pierwszy odezwała się moja buta. Nie chciałem założyć zębatki 29t... Ostatnie dwa kilometry pod Puchaczówkę to była walka o utrzymanie kadencji. W ogóle mi to nie wychodziło i jazda zaczęła po raz pierwszy zamieniać się w przepychanie na podjeździe. Pod koniec mija mnie pierwszy zawodnik Giga startujący 2 minuty po mnie, a na szczycie na punkcie żywieniowym dojeżdża do mnie jeszcze jeden.
Zjazd bardzo mięciutki startuję chwilę szybciej, aby bez napinki nie zjeżdżać z nowo poznanym współtowarzyszem. Zjeżdżamy się przed Bystrzycą, ale nasza wspólna wycieczka nie potrwała długo. Na kostce w kierunku Długopola zostaję poprawiony. Nie wiem po co, dlaczego i w ogóle o co chodzi. Skoro była taka decyzja kolegi to jechaliśmy już tak we dwóch do Poręby w odległości 200-300metrów od siebie. Pod wiatr, w spiekocie, samemu, zupełnie bez sensu.
Poręba przywitała mnie bardzo miło lekkie nachylenie pozwoliło bardzo miło pokonywać kolejne metry. Znamienne okazały się ostatnie 2 kilometry. Brak zębatki 29t i tarcza z przodu 39t sprawiły, że jeszcze w życiu takiej siły pod górę nie zrobiłem. Tempo 7-9km/h kadencja 30-40rpm, prawie wszystko w siodle, bo nie było już z czego wstawać. Takiej 15stominutowej wiązanki słownej jeszcze nikt w życiu ode mnie nie usłyszał jak "ta góra". Nogi paliły, w gardle sucho, tętno niskie jak na taki wysiłek 86-88%. Tylko pod Karkonowską, którą robiłem przy 35stopniowym upale na MTB czułem się równie zmiażdżony, ale tam miałem przynajmniej przełożenia :). Na szczycie Poręby byłem totalnie wypruty. Nogi miękkie jak rozgotowany makaron, zero sił. Zbyt wiele mnie ten podjazd kosztował.
Wylałem na siebie litr wody i poleciałem dalej, a raczej potoczyłem się. Zadowolony z dobrze wykonanej roboty przemieszczałem się z poznanym na Szczycie puchaczówki kolegą. Teraz już nie miał ochoty mi uciekać, ale za to ja postanowiłem zrobić dywersję... Wyczepiłem licznik, który spadł mi na ulicę i musiałem po niego wracać. Dzięki tej przebiegłej taktyce znowu jechałem sam. I straciłem niepotrzebnie czas. Strasznie mi się ten odcinek dłużył i jechało go strasznie wolno niestety. Organizm nie był w stanie wrócić do równowagi po Porębie już do końca wyścigu.
Na dwa kilometry przed metą dochodzą mnie 3 osoby. Szkoda tego licznika, bo miałbym przeświadczenie, że dogoniły mnie tylko 2 osoby, a nie 5. Łapię koło po chwili robi się odrobinę stromiej jak chciałem zrzucić blat na 39tke spada mi łańcuch... pech na koniec. Dobrze, że na koniec i że tylko taki :). Ostatnie półtora kilometrów dumnie sunę już spokojnie do mety.
Zwycięstwo. Pierwszy dystan Giga przejechany. Czas Brutto 6 34 34 Netto 6 29 57 :D. Musiałem zrobić sprint, aby netto wyszło poniżej 6h30min :P.

Okazało się, że maraton skończyłem na szczęśliwym 7dmym miejscu i nawet ten licznik i łańcuch nie poprawiłyby mi pozycji, więc nie mam sobie niczego do zarzucenia :).

Wnioski:
- jestem bardzo zadowolony i uważam, że z dostępnych mi środków lepszego czasu na ten moment nie zdołałbym wykręcić :).
- brak zębatki 29t był karygodnym błędem, przez co dwa razy niemal się zresetowałem na podjazdach, a po nich nie było we mnie życia
- nadzwyczaj dobrze jak na mnie zniosłem taki upał na wyścigu, co mnie bardzo zaskoczyło
- siłą w siebie wmuszałem jedzenie, dzięki czemu udało mi się uniknąć odcięcia :)
- niestety moje 83kg bardzo mnie ściągały na dwóch najtrudniejszych podjazdach :)
- średnie tętno bardzo wysokie, ale raczej w związku z upałami, a nie intensywnością, która była na zadowalającym poziomie, ale na pewno życiowej formy nie zaprezentowałem :)
- jeszcze trochę więcej pokory dla moich możliwości. Trochę się przeceniłem co sprawiło, że niezłą siłę na maxa musiałem zrobić na dwóch podjazdach. Myślę, żę tutaj do urwania jeszcze byłoby kilka minut i upragnione 6h30m brutto zostałoby złamane :).

Wyniki ekipy:
Kasia Dugiel: open giga 32/62; i 1mc w K2 na giga
Piotr Rakiewicz: open giga 18/62 i 3mc w M2
Tomek Zator: open mega 15/130 i 5mc w M2
Piotr Antczak: open mega 56/130 i 19mc w M3
Marcin Szkudlarek: miał niestety nieprzyjemny upadek, ale wraca do zdrowia i jeszcze nam w tym sezonie pokaże


Kategoria Wyścig



Komentarze
merxin
| 15:42 wtorek, 31 lipca 2012 | linkuj Super wynik, gratulacje, a z doświadczeniami z tego roku w przyszłym powinny być dalsze postępy :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa iesta
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]