Info
Ten blog rowerowy prowadzi marathonrider z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 18954.70 kilometrów w tym 184.20 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.38 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Nie mam rowerów...Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2014, Czerwiec1 - 0
- 2014, Kwiecień6 - 2
- 2014, Marzec29 - 18
- 2014, Luty35 - 7
- 2014, Styczeń38 - 5
- 2013, Grudzień22 - 2
- 2013, Listopad29 - 6
- 2013, Czerwiec5 - 0
- 2013, Maj33 - 19
- 2013, Kwiecień31 - 36
- 2013, Marzec21 - 25
- 2013, Luty21 - 19
- 2013, Styczeń28 - 13
- 2012, Grudzień35 - 15
- 2012, Listopad34 - 19
- 2012, Październik26 - 20
- 2012, Wrzesień26 - 22
- 2012, Sierpień28 - 13
- 2012, Lipiec26 - 11
- 2012, Czerwiec21 - 11
- 2012, Maj1 - 0
- 2012, Kwiecień27 - 15
- 2012, Marzec30 - 20
- 2012, Luty15 - 18
- DST 5.00km
- Czas 00:15
- VAVG 20.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Rozgrzewka i rozjazd
Sobota, 27 kwietnia 2013 · dodano: 27.04.2013 | Komentarze 0
- DST 147.50km
- Czas 04:11
- VAVG 35.26km/h
- HRmax 183
- HRavg 172
- Aktywność Jazda na rowerze
TMR 2013
Sobota, 27 kwietnia 2013 · dodano: 27.04.2013 | Komentarze 0
Start dość wcześnie i bardzo żałuję, że nie wyleciałem chociaż 4 minuty później. Wiedziałem, że może nie być za kolorowo z grupą to plan był prosty. Pojechać mocno (za mocno) przez godzinę i jeżeli nie dogonię upatrzonego celu to odpuszczam i jadę swoje (po tym jak dojdę do siebie).
Wyjazd z miasta. To nie ta impreza, na którą się pisałem. Wszystko w ślimaczym tempie, a na dodatek w połowie tego odcinka dojeżdżamy do babeczki, która robiła sobie wycieczkę. Broń Boże nie mam do niej pretensji, ale motocyklista, który nas prowadził powiedział, że do końca wyjazdu jej nie wyprzedzimy. Foch i ch.j. Tak lecieliśmy ten odcinek zamiast 40-45 jakieś 26-28 :D. Dobra minuta w plecy na starcie. Jednak to tylko maraton i nie można mieć nikomu za złe Przede wszystkim bezpieczeństwo.
Wypadamy z miasta i pierwsza 5cio minutowa zmiana. Wolałem się nie obracać co się za mną dzieje. Odskakuje na bok, a tu ku mojej uciesze dwie osoby Co prawda czerwone, ale są. Pomyślałem, to może chociaż odpocznę między zmianami. Po drugiej lub trzeciej mojej zmianie już jechaliśmy we dwóch, a kompan działał jak satelita. Po 3-5 minutach mojej zmiany wchodził na 30s-1m i dawał zmiany o 3-6km/h wolniejsze. Wystarczyło to abym odżywał i wiosłował dalej. Gdyby nie to pewnie pojechałbym ciągiem do wyprucia się i rzucił gdzieś rowerem w krzaki ;).
Po godzinie takiej jazdy miałem już odpuszczać, gdzie i tak leciałem ciut niżej jak zakładałem. Kilka osób wyprzedziłem, ale nikt się nie podłączał.
Mała anegdotka. Mijam Tomka z Trzebnicy, który jechał w parze z inną osobą i szybka rozmowa.
Kompan: Doganiają nas łapiemy koło.
Tomek się obraca spogląda i szybko odpowiada: nie tu nie. :D
Bardzo humorystycznie to wyglądało.
To po tej godzinie zastanawiam się. Heblować dalej czy podziękować, zwolnić. Dostrzegłem jeszcze jedna czerwoną koszulkę i postanowiłem ostatni raz sprawdzić kto to ;). Dobre 12minut jechałem już niemal ciągiem na przedzie, a na zakrętach czekałem na satelitę (nie wiem po co chyba ją polubiłem albo tak bardzo nie chciałem jechać sam, że zwalniałem), bo tracił do mnie po kilkanaście metrów mimo, że nie podciągałem.
Pierwszej PŻ nawet przez to nie zauważyłem, bo miałem wówczas już tylko 200m straty i widziałem, że to mój cel. Uważam, że wbiłem wówczas 186bpm, ale komputerek zanotował 183 ;). Dojeżdżam do chłopaków tuż przed zakrętem w gruszeczce.
Chłopaki szybko pytają kogo przywiozłeś
A ja dowaliłem (chyba tlenu brakowało): SIEBIE i Marka vel satelitę.
Tętno jeszcze nie zeszło, ale widzę, że chłopaki planują przejechać wertepy przy 28km/h. Pomyślałem co to to nie Zmiana cyk cyk i lecimi 35-37km/h. Myślałem, że wyzionę ducha. Wyprowadzam nas na stół schodzę ze zmiany i myślę sobie, że chwilę odziapnę po 1h30m orki. A tu kolejna epicka konwersacja Zamiast przyspieszyć to zwalniamy do 25-28km/h i tekst.
Pan Kazimierz: ale nas wytrzepało i jedziemy ławą... i tak przez pół minuty
Chłopaki pozwolili mi sprawdzić nogę i puścili mnie przodem. W zasadzie od tej pory do Białe Błota jedziemy po zmianach. Pan Kazimierz pracował bardzo uczciwie i dosłownie na tyle ile tylko mógł. Widać było, że każda zmiana go kosztowała dwa razy więcej niż mnie. Mi udawało się dawać dłuższe i mocniejsze zmiany. Do tego miałem przyjemność wprowadzać nas na niemal wszystkie podjazdy i w zasadzie sprowadzać z nich ;). To chyba to doświadczenie sprawiało, że to ja znajdowałem się na czele jak się zaczynała przeszkoda:).
Anegdotka i epic fail w jednym:
Na ok 60km po zmianie uciekam na 3cią pozycję. Pan Grzegorz szamie batonika. Rzuca papierek i on klinuje się w przedniej przerzutce. Nie dało się go wyciągnąć. Przez 90km twkił on między przerzutką i łańcuchem i go blokował... Siła na maxa i epic fail w jednym :). Na mecie prawie minutę go wyrywałem... na pit stopie i podczas jazdy nie dałem rady.
W odcinku w lesie widziałem, że będzie jeszcze ciężej tutaj już ja latałem jak satelita z 1 na 3 i znowu na 1 pozycją. Dając zmiany Panu Kaźmierzowi. Do tego przyczepiło się do nas tutaj dwóch chłopaków ciągle jadących na 4-5 pozycji. Bardzo zgrabnie nas przepuszczali.
Szybka konwersacja z kolegą.
Czemu nie przejedziesz do przodu i nie dasz choćby krótkiej zmiany?
Odpowiedź: bo jadę giga i mam jeszcze dużo kilometrów
Nie było z kim rozmawiać... (cieszę się, że takich ludzi później natura wynagrodziła).
Postój szybkie napełnienie bidonu, babeczka, pozbycie się trzeciego i niespodzianka wpinam się ruszam i słyszę uwaga. W tym momencie mija mnie Zibi TGV ;) wraz z wagonikami. Dokręcam i już na kole. W tym momencie było nas chyba 8. Cud miód malina. Zaświeciły mi się oczy, a zmiany Zbyszka robiły delikatnie mówiąc wrażenie. Długie i zdecydowanie mocniejsze. Wpadłem w tym momencie również na głupi pomysł żeby włożyć bidon z kieszonki. Na nierówności gubię bidon z i tyle miałem z niego pożytku, a wiozłem go na plecach (bolały mnie przez to po wyścigu) całą trasę. Nówka sztuka z mikroelementami :(. Został mi jeden z wodą z pitstopu i pod koniec stało się to moją zmorą.
Szczerze to zmiany wagoników nie urywały dupy. Delikatnie mówiąc, ale dawały odpocząć komu trzeba. Zaraz po dołączeniu do grupy chciałem do siebie dojść i przepuściłem jedną osobę przed siebie. Kozak spojrzał na mnie i pomachał z pogardą. Bardzo mnie to ubodło, bo do leni nie należę.
Czułem mocno już te kilometry. Bardzo się na nich napracowałem, ale powiedziałem sobie. O nie żaden fiut nie będzie na ciebie machał. Od tej pory dawałem regularne zmiany nawet jeżeli to było 30s 1min. Nawet jeżeli nie było to na pełnej mocy, ale gryzłem się w wargę. Były też osoby,które się ochoczo wiozły. Co zrobić.
Pan Kazimierz dawał całe serce w jazdę na tym odcinku. Bardzo mi zaimponował swoją jazdą. Jest moim dzisiejszym BOHATEREM. Po każdej jego zmianie wpatrywałem się w niego z podziwem i nie ukrywam, że z zazdrością. Pokazał kawał charakteru. Pracował uczciwie i na 100% tak długo jak tylko mógł. Nie odpuszczał. Uważam, że w jego słowniku takiego słowa nawet nie ma :).
Przed skrętem na Czachowo rozmowa.
Zbyszek: ile mamy do końca
ja: jak debil szybko odpowiadam 35km.
Schodzę ze zmiany, a tu cyk cyk i rura. Pierwszy strzał wytrzymałem. Znowu się gdzieś przewinąłem przez czub. Małe zamieszanie i strzelam przyznaję się nie wiem czy musiałem, nie wiem czy już nie mogłem, ale zrobiła się przerwa. Zbyszek wyskakuje zabiera prowadzącego i pognali. Nikt więcej nie poszedł. Jestem zły na siebie za to :(.
Chwilę wcześniej anegdota. Mijamy niefortunnie lewym pasem na wirażu grupę gigowców i teks z grupy.
"Acha mega jedzie."
Akurat Zibi prowadził i nie muszę mówić, że jechaliśmy dobre 5km/h szybciej od nich ;). Można powiedzieć z pompą to się odbyło.
Dziwną sprawą po skręcie na prababkę prowadzę, ale szybko wyprzedza mnie jeden chłopak i za nim idzie drugi kompan jadący od Gruszeczki. Pan Grzegorz częściej widziany z tyłu jak z przodu teraz wyrwał i tak oderwali się ode mnie. Naprawdę nie jechali szybko. Powinienem spokojnie jechać z nimi. Nie mówiąc, że powinienem to prowadzić przy tym tempie. Tak podjazd, zjazd, podjazd, zjazd i twardo na Prababrkę. Spokojnie i twardo ją przeorałem. Doszedłem tam Pana Grzegorza. Ten mi uciekł na kilka metrów po kamieniach. To znowu doszedłem.
Na płytach dosłownie wyzionąłem ducha. Miałem bardzo mało wody. Zacząłem się odwadniać i na szczycie traciłem 10metrów. Widziałem, że Pan Grzegorz chce ze mną pojechać. Jechał bez szarpania, ale naprawdę nie miałem z czego podciągnąć. Przy podjeździe za Węgrami było już 100merów i zaczęło się powiększać coraz szybciej. Normalnie jakbym nie wessał wody z kanalików to pewnie łza by pociekła po policzku. Tak blisko, do tego pod wiatr, widziałem, że jeszcze kilka razy spoglądał za mną :(. Wody brak, dosłownie łyk po każdym podjeździe, a ostatnie 12km na sucho. Tętno nie schodziło prawie w ogóle poniżej 172bpm. Często oglądałem 178, a jak chciałem wejść wyżej to nogi mi mdlały.
Totalnie wyjechałem się do skrętu na Piersno i muszę powiedzieć, że nie pamiętam kiedy tak wolno podjeżdżałem do Głuchowa i później do Trzebnicy. Zjechałem już bez kręcenia i ostatkami sił wjeżdżam na metę.
Czas 4h11m25s. Gdybym tylko dojechał z Panem Grzegorzem to byłoby 2,5min szybciej cel poniżej 4h10m bym wypełnił i dałoby mi to 7 miejsce. Tylko dojechał nie dając zmian trzepiąc się na kole. Naprawdę mogłem to zrobić naprawdę :(, ale te 1km/h, które narzucał Pan Grzegorz to było jak poziom wyżej. Kąsało to moje ciało i psychikę.
Wnioski:
- pierwsze 1h30m kosztowało mnie kosmicznie dużo. Do tego konieczność dawania długich zmian jak i kilkukrotne przepuszczenie mnie po zmianie na czub wcale nie pomogło. Wyniszczyło mnie to kosmicznie.
- dużym plusem było podłapanie się pod grupę Zbyszka. Zyskałem tu trochę czasu i mimo, że bardzo dużo kosztowało mnie utrzymywanie się w grupie mimo osłabienia to chyba z pewnością więcej zyskałem jak straciłem
- stracony bidon skończył się racjonowaniem płynów na ostatnich 50kilometrach przez co kropelka po kropelce odwadniałem się, a na koniec jechałem na sucho.
- tętno średnie kosmiczne, a poniżej 160bpm byłem dwa razy na moment. Masakra, w ogóle nie odpoczywałem w zasadzie. Przez przeszło 4godziny ciągle wypłacałem kasę z banku
- nie zjadłem wszystkiego co wziąłem na drogę, a to plus
- łezka się kręci na myśl, że brakło tak niewiele, tak niewiele, aby z kiepskiego losowania zrobić coś naprawdę dla mnie znaczącego
- mój aktualny HRmax jest niemal na pewno niższy jak deklarowany i nie mogę w 100% opierać się na tej stałej,która zmienną jest. Realnie pojechałem sporo wyżej jak to co pokazują %%%
- dużym plusem jest poprawienie czasu w stosunku do zeszłego roku o ponad 30minut, ale w zeszłym roku w tym okresie ja i forma staliśmy w osobnych kolejkach. Dzisiaj czuję się naprawdę dobrze jak na początek sezonu
- wyszedł z dzisiejszej jazdy dobry trening i uważam, że mając to co było mi dane na trasie nie mogłem pojechać lepiej
- DST 27.00km
- Czas 01:15
- VAVG 21.60km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
I took my bike for a walk
Piątek, 26 kwietnia 2013 · dodano: 26.04.2013 | Komentarze 0
Pozostaje trzymać kciuki za chłopaków z teamu :).
- DST 1.00km
- Czas 00:14
- VAVG 4.29km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Tabata 5 / X
Piątek, 26 kwietnia 2013 · dodano: 26.04.2013 | Komentarze 0
Tabata
5 minut
4 minuty
5 minut
1-2 bardzo mocno (za mocno). chciałbym tak robić
3-4 dochodziłem do siebie przy optymalnym obciążeniu
5-6 dobrze
7 uważam że dobrze ciut słabiej jak 5-6
8 nogą odkręciłem obciążenie... dokręciłem dopiero po 6sec... niech będzie ;)
Dużo lepiej jak we wtorek.
Dochodziłem do siebie tylko kilka minut. Albo za słabo albo lekka adaptacja. Uważam, że to pierwsze. Hrmax 176...
Docelowo 2-3xtabata tygodniowo determinowane startami :).
- DST 1.00km
- Czas 00:45
- VAVG 1.33km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Dłubanie
Czwartek, 25 kwietnia 2013 · dodano: 25.04.2013 | Komentarze 0
Dzisiaj lekko przez 45minut. Jestem bardziej wynorany niż przypuszczałem, że będę. Szkoda wobec tego, że wczoraj nie zrobiłem kilku akcentów więcej.
- DST 107.00km
- Czas 03:14
- VAVG 33.09km/h
- HRmax 181 ( 89%)
- HRavg 159 ( 78%)
- Aktywność Jazda na rowerze
Odwiedziny w Sobótce
Środa, 24 kwietnia 2013 · dodano: 24.04.2013 | Komentarze 0
Znowu zasiedziałem się w pracy co zaowocowało późnym stawieniem się na miejscu zbiórki. W planie było podjechanie tąpadeł kilka razy przed przybyciem chłopaków i później udanie się w kierunku północnym na kole do domu :D. Wyszło całkowicie coś innego.
Na dojeździe do Tąpadeł płaskie odcinki wykonałem w 2/3 strefie natomiast podjazdy wykańczałem w 4.
Pierwszy podjazd pod Tąpadła to jazda w 4 strefie bez wykończenia, aby się nie zakwasić.
Na szczycie spotykam Piotrka chwilę czekam, aż się ubierze i zjeżdżamy w stronę Sulistrowiczek. Na wysokości kościółka spotykamy pierwszych wspinaczy, więc postanawiam im potowarzyszyć nawracam, ale jak zobaczyłem, że noga kręci bardzo dobrze postanowiłem złamać psychologiczną barierę vmin na poziomie 20km/h na całym odcinku na szczyt. Tak sobie pykam i o dziwo nawet nie zauważyłem, że minąłem pierwsze kopnięcie, a na budziku najmniej 22,8km. W zasadzie to podjechałbym lepiej ten podjazd, gdybym cały czas nie patrzył się na licznik, a skupił na rytmie i podciąganiu tempa. Lekkie wypłaszczenie i drugie decydujące kopnięcie na złej nawierzchni. Zobaczyłem dwa razy na własne życzenie na sekundę 21,9km/h, a sam garmin zarejestrował najmniej 22,8. Mógłbym trochę poblefować ;), ale nie o to chodzi. Podjazdu już nie wykańczam na maxa, ale cały czas zwiększam intensywność. W zasadzie nie wiem czym się tak podniecać. Jednak ten podjazd jest mi tak bliski i tak bardzo chciałem sobie udowodnić, że mogę. Udało się! Na dodatek z pompą i zdecydowanie! Przedłużyłem sobie kolarskiego penisa i teraz ostrzę zęby na kolejną psychologiczną barierę, ale aby ją osiągnąć musiałbym przeskoczyć o klasę wyżej i się wycieniować.
Na górze szybko pojawia się Piotrek czym mnie szczerze zaskakuje.
Czekamy na chłopaków i na dół na Wiry. Podjazd od drugiej strony. Z mojej strony wykonany bez sensu. Nic mi on nie dał. Najpierw spokojnie, później kopnąłem za mocno, aby wjechać na pół gwizdka. Mogę być zadowolony tylko z wykończenia. Powtórzenie wykonałem najsłabiej, a powinienem najmocniej. Od połowy utrzymywałem puls, a nie moc, której luzowałem...
Już za długo jeżdżę/trenuję, aby w taki sposób korzystać ze swojej mocy.
Na górze zbieramy się i z treningu robią się pogaduchy. Bardzo mi nie odpowiada. Głównie przez to, że zima nauczyła mnie, że jak robię to wsiadam na rower i jadę, jadę, jadę i zatrzymuje się w domu lub ewentualnie pod koniec treningu zasadniczego, gdzie później robię już tylko wytrzymałość lub rozjazd. Za dużo kosztuje mnie rozgrzanie się, a narastające zakwaszenie podczas takiej przerwy sprawia, że powtórzenia po niej są za słabe.
Dodatkowo jutro planuję wykonać trening na progu 2x20 lub nad progiem HIIT przez co nie ma sensu się dzisiaj boksować z 4/5 strefą.
Decyzja mogła być tylko jedna powrót na kole do Wrocławia. Zjeżdżamy na Wiry, Sady, ale okazuje się, że zjechała tylko część z nas reszta odbiła na Sulistrowiczki. Szkoda. Do Sadów jazda z Piotrkiem po zmianach w 4 strefie. Zagotowało mi się w głowie jak na wykończeniu podjazdu koło Piotrka po tym jak mnie zmienił zaczęło się oddalać :D. Na szczęście rezerwy są głębokie i w parze dokończyliśmy cały fragment.
Od sadów do niemal Wrocławia poleciałem z Adamem po zmianach. Na swoich starałem się robić tempówkę w górze 3 strefy i wykańczaniem podjazdów w 4, na kole naturalnie odpoczywałem. Zmiany w zależności od możliwości do ok 5 minut.
Od Pietrzykowic jazda wytrzymałościowa z pogaduchami, a granic wrocłąwia już tylko rozjazd.
Wyszedł całkiem fajny trening wiele akcentów o intensywności maratonowej bez zbędnego zmuszania organizmu do wchodzenia bardzo wysoko.
3 godziny treningu na dwóch bidonach, w których miałem 100g mąki. Wystarczyło. Fajnie.
Tętno średnie wysokie, ale to ze względu na liczą ilość tempówek i w zasadzie braku rozgrzewki i krótkiego rozjazdu. Też nie za mądrze.
Już tylko 24h i karty się odkryją.
Ps. Trzymam kciuki za wiatr północny. Najłatwiejszy i pomoże tym z najmniejszą wytrzymałością. Ja do tytanów wytrzymałości nie należę ;).
- DST 1.00km
- Czas 00:15
- VAVG 4.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Tabata 3 3/4 / X
Środa, 24 kwietnia 2013 · dodano: 24.04.2013 | Komentarze 2
Poszedłem na całość i wstałem o 5:30. 15 minut dogorywki w pozycji embrionalnej i zaspany schodzę do laboratorium mocy. Śpiąc na kierownicy kręcę rozgrzewkę i po 4 minutach się budzę xD.
Start i mój zaspany organizm spłatał mi figla przy 3cim powtórzeniu wybiłem się z rytmu. Miałem ustawiony puls średni, a nie aktualny i to wystarczyło... te 3 powtórzenia wystarczyły, abym dochodził do siebie chwilę
3 minut lekko i drugie podejście...
znowu przy trzecim powtórzeniu odpuściłem... za mocno skręcony hamulec i normalnie stanąłem w miejscu... źle to wszystko poobliczałem
Pomysł fajny, ale pierwsze wykonanie nie wyszło. Wybicie z rytmu wprowadziło nerwowość w zaspanej głowie i w ostateczności z treningu wyszła klapa.
Nogi rano świeże!
Organizm dobrze będzie reagował na takich porannych akcentach
Tylko więcej chęci i konsekwencji
Za bardzo chcę dobrze zrobić trening szczególnie tak "laboratoryjny". Za bardzo chcę, aby kolejne powtórzenie było nie słabsze od poprzedniego. Mocno mnie to blokuje :|.
Jestem w miejscu, gdzie mam duże wyrzuty z powodu złego lub nie wykonania treningu... trochę za mocno w to wrosłem
Jutro już konkretna powtórka.
- DST 183.00km
- Czas 05:45
- VAVG 31.83km/h
- HRmax 179 ( 88%)
- HRavg 146 ( 72%)
- Aktywność Jazda na rowerze
Objazd TMR w rytmie E i M
Niedziela, 21 kwietnia 2013 · dodano: 21.04.2013 | Komentarze 3
Wczoraj naczytałem się o maściach rozgrzewających i chyba podświadomie budzę się rano z bólem nóg. Nakłoniony siłą reklamy bezpośredniej w postaci opinii zamiast sobie pospać wiercę się w łóżku od 6 rano i myślę skąd by tu próbkę wytrzasnąć, aby wypróbować patent ;). Efekt? 6:45 stoję pod "całodobową" apteką, którą mam 300m od domu. Wcale nie jest taka całodobowa. Dzisiaj była zamknięta... ostudziło to moje podniecenie nowym sposobem cheatowania swojego organizmu. Wróciłem do domu, do wyra i poleżałem sobie. Spróbuję innym razem.
Do rzeczy dzisiaj w planie objazd TMR. Jak sobie rano pomyślałem, że mam przeleżeć dzisiaj 6h na rowerze przygotowanym do TT to szybko mi się zachciało pogrzebać przy rowerze. Oczywiście wszystko na ostatnią chwilę przez co wyjeżdżam w na styk po drodze dokonując kilku poprawek. Przy okazji testowałem nowy pomysł z podniesionym siodełkiem, ale nie wypaliło wierciłem się całą drogę do Pasi, aby tam powrócić do starych ustawień.
Odcinek poza tym, że wolno, ospale i pod wiatr bez historii
19,5km 42min Hravg 128(63%)
W pasi zbiera się nas okrągła szóstka. W tym towarzysze z wczorajszego TT Dima i Krzysiek, który wyruszył sam po nas. Fajnie, że pojawili się również Artur i Marcin, z którymi w tym sezonie jeszcze się nie najeździłem tyle ile bym chciał. To miło było spojrzeć jak kręcą wokół. Odcinek do Trzebnicy, a przynajmniej do Skarszyna miałem zrobić lekko, ale chłopaki stwierdzili, że należy mi się chwila na czele i trochę musiałem się nagimnastykować z bocznym wiatrem we spół z resztą :). Po obraniu azymutu na Trzebnicę. Poezja mimo, że pod górę to z wiatrem i nogi się nie napracowały jak zwykle. Co chwilę ciut mocniej podkręcałem na zmianach intensywność, aby stopniowo wprowadzić się w trening. Na koniec przed tablicą w Trzebnicy zrobiłem małe przepalenie i mając przy okazji sprzyjające warunki wydłużyłem swojego kolarskiego penisa wpadając do Trzebnicy przy 50km/h ;). Zjazd i jeszcze mała wycieczka na toaletę i już jesteśmy. W Trzebnicy małe święto kolarskie i z okazji objazdu pojawia się ponad 30stu zapaleńców. Chwila na małe pitu pitu i ruszamy w drogę.
Dojazd: 18,30km 36min Hravg 147(72%) Hrmax 176 (86%)
Z Trzebnicy ruszamy dostojnie zaglądając we wszystkie zakamarki i zgarniając wszystkich pozostałych niezdecydowanych. Pierwszy odcinek do Niedoradza się nie zmienił. Dalej jest z górki, dalej jest szybki, a ja na nim latałem po peletonie jak żyd po pustym sklepie robiąc wszystko, aby się nie narobić. Co prawda coś tam pojawiłem się z przodu, ale to tylko tak, aby mnie widziano :).
Odcinek do Sułowa to niezmiennie od lat obraz nędzy i rozpaczy. Nawierzchnia nadaje się co najwyżej do tarcia chrzanu, ale co zrobić. Jako, że zrobiło się pod wiatr to poustawialiśmy się w parach i sumiennie każdy dołożył swoją cegiełkę, aby jak najszybciej mieć ten odcinek za sobą. Przed Sułowem zaczęły się harce i uformowała się 4 osobowa ucieczka. Skoczył za nią Michał, a ja trochę zamknięty w środku mocno się zastanawiałem, ale może ze 3 sekundy. Poleciałem za chłopakami zobaczyć co planują. Teraz patrzę i przy przeskoku z peletonu podbiłem tempo do 48km/h. Fajnie. Wówczas nie było czasu się tym podniecać. Na początku tempo rosło, a w momencie jak chłopaki zaczęli robić podwójny wachlarz ja im trochę popsułem trening. Raz nie zrozumiałem komendy. By zaraz po tym robić go nie tak jak trzeba. Bez sensu starałem się podkręcać tempo. Gorąca głowa i brak doświadczenia. Bez zjebki się nie obyło ;). Przepraszam chłopaki. Lepiej się wgryzę w zasady panujące w pracy w grupie, a tą lekcję zapamiętam.
Peleton odrobinę stopniał, a do tego przy odbiciu na Gruszeczkę część ludzi zniechęcona doświadczeniami z przeszłości pojechała w kierunku Zawonii. Efekt? Zostało nad ok 10-12stu. Chłopaki jeszcze na chwilę stanęli na "pisie", a ja pojechałem powolutku, aby mieć już to za sobą. Muszę powiedzieć, że droga mnie zaskoczyła. NIE MA dziur. Za to pojawiły się WYSPY. Drogowcy nie żałowali asfaltu i porobili wyspy. Teraz zamiast przebić dętkę na dziurze można to zrobić na kancie takiej wysepki. W zasadzie to nowe doświadczenia, czyli coś nowego. Na wyjeździe z naszego małego P-R pojawiła się euforia.
Kawałek za tym odcinkiem spotkaliśmy dwóch chłopaków z Interkolu. Czas gonił, a do domu daleko. Dlatego coraz częściej wkładałem szpileczkę. Starałem się dawać zdecydowanie dłuższe zmiany, a jak towarzystwo się rozleniwiało i zbierało do rozmów inicjowałem ucieczki :D. W międzyczasie miałem nieprzyjemność odwiedzić dołożony przed rokiem nowy fragment trasy przez Białe Błoto, które jak to w Gruszeczce i na Sułów mam zamiar odwiedzać tak rzadko jak to tylko możliwe.
O dziwo in mocniej jechałem tym jechało mi się lepiej. Puls raczej nie skakał do niebotycznych wartości co powodowane było zmęczeniem. Nogi momentami piekły jak cholera. Przypominała mi się wówczas ta wymarzona maść rozgrzewająca. W końcu trening bym wykonał taki sam, a po co ma tak boleć? Jakby nie bolało to może i bym mocniej leciał ;).
podsumowując do Zawonii udało się zrobić kilka powiedzmy mocniejszych zmian, pojawiły się zaciągi i kilkunastominutowa ucieczka ;). Wszystko zwieńczone Hrmaxem na ostatniej zmarszczce w Grochowej. W zasadzie to fajnie, że chłopaki pozwolili mi podjechać cały ostatni fragment do zjazdu na Zawonię z przodu. Miałem okazję się wyrąbać ;).
W Zawonii krótki postój w sklepie. Wpadły w ręce dwa banany i 1,5l wody. Co ciekawe od rana obciągnąłem dwa bidony z miodem, zjadłem banana i niecałe 200g sękacza ;). Pewnie zjadłbym więcej jakbym miał, ale to nie jest ważne. Ważne, że maksowanie z rana i ta ilość pożywienia wystarczyła na 150km. Bo tyle bez mała miałem za sobą. Fajnie.
Po posiedzeniu chłopaki postanowili zrobić koronę TMR. Ja natomiast nauczony doświadczeniem i mądrzejszy o kilka wskazówek poleciałem przez Piersno na Wrocław. Jak to można wyczytać w literaturze. Jeżeli dalsza część treningu ma być wykonana słabiej jak ta już przebyta wcześniej to znaczy, że wystarczy. Do tego zdążyłem wystygnąć i rozkręcanie machinerii nie miało sensu. Za dużo by mnie kosztowało, aby wejść w obroty.
Czas 3:18 111,5km Hravg 146 (72%) Hrmax 179 (88%)
Jako, że nie byłoby tam jak odpocząć to poleciałem na Piersno, Skarszyn, Pasi do domu. Podjazd pod Piersno rozjazdowo wbiłem tam całe 158 i to by było na tyle. Taka intensywność głównie ze względu na nastawienie. W zasadzie to miałem się toczyć do domu, ale od Skarzyna dopisał wiatr, który w przeważającej części bardziej pomagał jak przeszkadzał. Toczyłem się tam na niskiej kadencji balansując na granicy 68-70% Hrmax.
4godziny treningu właściwego wybiły idealnie na mostku w Krzyżanowicach :D. Taka mała ciekawostka.
42min 21,85km Hravg 141 (69%)
Od tego momentu już właściwy rozjazd Okazał się mordęgą. Nie dość, że w mieście wiatr kręcił, więcej szarpanej jazdy jak płynięcia to jeszcze po 170km zacząłem odpływać. Puls zaczął wariować. Zwyczajnie się zmęczyłem. Mimo, że się toczyłem to bym nienormalnie duży. O odwodnieniu nie było mowy, bo obciągałem bidon raz po razie. Zwyczajnie się wymęczyłem. Gdzieś tutaj musi się znajdować moja granica wytrzymałości.
11,9km 27min Hravg 131 (64%)
Wnioski:
- muszę kupić sobie żel rozgrzewający :D
- mimo, że nie miałem żelu to pieczenie nóg nie sprawiało, że odpuszczałem jak to bywało kiedyś
- muszę więcej wiedzieć o jeździe, żeby lepiej jeździć. To nie piłka nożna tu trzeba myśleć
- puls naturalnie zaniżony i nie wskazujący włożonej w poszczególne odcinki pracy, ale też nie doprowadzałem dzisiaj swojego organizmu do submaksymalnego wysiłku. Oddech ciągle kontrolowałem i nie wskazywał on na znaczne wgryzanie się w strefę beztlenową. To cieszy.
- cały czas miałem wszystko pod kontrolą. Wszystkie zmiany i harce wykonane z rezerwą. Byłem gotowy na to, że ktoś podkręci tempo lub spróbuje mnie poprawić
- dzisiejszy trening ze względu na objętość godzinową w żaden sposób nie przewidywał pracy na najwyższych obrotach. Od tego są wyścigi i treningi-strzykawki :)
- chyba, a raczej na pewno mam luza na korbie. Muszę pogrzebać przy tym. Mam nadzieję, że sam sobie poradzę, bo czasu na wybranie się do mechanika brak
- teraz dwa dni odpoczynku i może we wtorek tylko kilkuminutowa strzykawka. Trzeba się trochę zregenerować
- widzę efekty przepracowanej zimy :)
Dzięki wszystkim za bardzo udany trening!
Ps. Dzień po głodny jak wilk xD, oddech płytki, puls wysoki, a nogi bolą jak z początków moich zabaw na szosie. Normalnie nietomny jestem.
- DST 48.00km
- Czas 01:11
- VAVG 40.56km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
TTT Leśnica wokół Góry św. Anny
Sobota, 20 kwietnia 2013 · dodano: 21.04.2013 | Komentarze 3
Rano jakoś dobrze mi się leżało w łóżku, a jeszcze lepiej patrząc na pogodę za oknem. Chmur, zimno, wietrznie i zbierało się na deszcz. Jednak było dzisiaj miejsce na południu Polski, gdzie miało być gorąco.
Poranna wymiana uprzejmości i o 9tej z minutami zaspany siedzę w aucie, które przetransportowało mnie do niejakiej Leśnicy w okolicy góry Św Anny, gdzie miała się dzisiaj odbyć czasówka drużynowa. Pierwszy w zasadzie sprawdzian formy, która ma przyjść w okolicach czerwca. Zobaczymy jak to będzie, bo jeszcze doświadczenie w planowaniu szczytu formy niewielkie. Wracając do wydarzeń dnia. Podczas podróży próbowałem opanować tajemną technikę zbijania tętna minimalnego kiedyś zaprezentowaną przez Marcina. Kilka sztuczek podpatrzyłem, ale do zawodowstwa jeszcze daleko. Ponoć trasa przebiegła spokojnie z kilkoma odbiciami krajoznawczymi po drodze.
Do Leśnicy wpadamy w zasadzie na samo losowanie, gdzie dowiadujemy się z marszu, że będziemy startować pod sam koniec. Minusem był nasilający się wiatr, ale ważniejsza była rozgrzewka, na którą byłoby mało czasu, gdybyśmy startowali na początku. Do samego startu każdy (Arek, Dima, Lesław, Krzysiek i ja :) przygotowywał się w swój tajemny sposób. Ktoś tam chomikował, ktoś znowu próbował zrzucić jak najwięcej wagi w plenerze czy też przepalić nogę pod wiatr.
Jako, że drużynowo jechaliśmy ze sobą pierwszy raz, a z dwoma kolegami pierwszy raz odnosił się dosłownie do pierwszego spotkania. Nie do końca wiedzieliśmy jak się ustawić, czego oczekiwać, jak dobrać intensywność.
12:44 czas ruszać. Od razu wpadamy na wisienkę na torcie czyli zabawa w podjazd na górę Św. Anny. Głośne tego nie powiem, ale marzył mi się na szczycie finisz. Nawet gdybym miał się tam wgramalać dwa razy :). Rusza Krzysiek rozkręcił całkiem fajne tempo, aby się wprowadzić, ale po zmianie moja gorąca głowa (która dzisiaj dała o sobie znać kilka razy) sprawiła, że po zmianie odskoczyłem. Chłopaki musieli się bez sensu zaginać. Wszystko trwało moment, ale po co ma w ogóle to się dziać. Okazuje się, że na podjeździe gubimy Lesława, ale prowadzący w tym momencie Dima mówi jedziemy. Przydało się jego chłodne spojrzenie i konkretna decyzja. Dodatkowo jak na prawdziwego górala w momencie kiedy kopnęło nadał równe tempo. Dla mnie optymalne co widać po tętnie (bardzo fajnie dzisiaj reagowało - była świeżość to cieszy). Ani się nie zagotowałem, ani nie miałem w głowie myśli "może wyjdę na zmianę".
Na szczycie spotyka nas obraz nędzy i rozpaczy. Mam na myśli stan drogi na zjeździe. Arek rozpoczyna zjazd. Ja przejmuję pałeczkę, ale coś mnie blokowało przed dokręceniem i dość szybko zszedłem. To była moja najsłabsza i najkrótsza zmiana. W zasadzie prawie cały odcinek do nawrotu w Strzelcach to koszmar kolarza. Nam nie pomagało to, że dopiero się docieraliśmy, a maszyna zaczęła działać dopiero koło 15stego kilometra. Mi się udało dać kilka równych zmian, ale też kilka razy poszedłem za mocno tracąc swoje oraz chłopaków siły i czas na lepienie. Odcinek ten zrobiłem powiedzmy za słabo. Za duże rezerwy zostawiałem schodząc ze zmian, które mogłem dawać mocniejsze.
Nawrotka i tutaj zjazd DK. Można powiedzieć, że był to popis ciężkich naszego składu. Arka i mój. Można powiedzieć, że grawitacja sama Nas ściągała na dół przez co przelotowa na tym odcinku była zawodowa :). Czy mogłem ten odcinek pojechać lepiej? Pewnie tak, ale byłbym niesprawiedliwy jakbym powiedział, że nie wykonaliśmy jako drużyna na tym fragmencie dobrej roboty.
Nawrotka w kierunku Kędzierzyna-Koźle i się zaczęło. Droga ponownie KOSZMAR. Do tego pracował we spół z drugim przeciwnikiem wiatrem. Od nawrotu z początku boczny, a przez ostatnie kilometry już w twarz. Stan nawierzchni mocno wybijał nas z rytmu, ale nauczeni spędzonym wspólnie czasem dawaliśmy mocne równe dobre zmiany. Tutaj puls może nie tak wysoki jak w środku sezonu, ale nie spadał. Czy na kole czy na czele nie chciał reagować.
Na jednej z dziur tuż przed decydującymi ostatnimi pięcioma kilometrami wyłącza mi się licznik. Trochę mnie to denerwuje, ale byłem zbyt skupiony na jeździe, aby z tym walczyć. Te 5 kilometrów to już jazda z wiatrem w twarz do tego z nieprzyjemnym ciągłym wzniosem. Tutaj pracowaliśmy głównie ja Krzysiek i Arek. Zmiany krótkie, a utrzymanie czoła przez minutę wiązało się z tytaniczną pracą. Tętno szybowało, a każda sekunda trwała dwa razy dłużej. Pojawiły się też napisy 3000m 2000m 1000m. W zasadzie nie patrzyłem na puls. Gapiłem się jak dureń w ziemię, szukałem jak idiota tej głupiej farby i nie myślałem o paleniu w nogach. Tu już nikt nie miał rezerwy. Kto mógł prowadził, a jak nie mógł to musiał. Musiał trzymać koło, aby nie oddać sekund walkowerem. Kilometr do mety wyłączyłem światło i do prawie samego końce prowadziłem nas ile mogłem, aby w trójkę z Krzyśkiem i Arkiem wpaść na metę po 1h10m43s od momentu przekroczenia jej po raz pierwszy.
Krótka rundka wokół rynku. Mętlik w głowie. Było dobrze? Źle? Czy daliśmy z siebie wszystko? Uciekamy na rozjazd, a wracając z powrotem chłopaki się pytają nas czy wiemy, że jesteśmy drudzy? DRUDZY?! Z niedowierzaniem podjeżdżamy do sędziego i wszytko się zgadza. Chłopaki z pierwszego składu zameldowali się najszybciej. My półtorej minuty za nimi. Wielki sukces. Sukces Nas wszystkich.
Dzięki chłopaki, że dane mi było z Wami dzisiaj pojechać. Gratulacje dla zwycięzców. Gratulacje dla wszystkich, którzy zmierzyli się dzisiaj z sobą i z niesprzyjającymi warunkami!
Wnioski:
- samo przygotowanie do wyścigu. Jak na początek sezonu bardzo dobre. Intensywność wyścigowa jest mi jeszcze obca, ale to co we mnie aktualnie drzemie było dzisiaj dostępne :).
- pierwsza część wykonana zdecydowanie ze zbyt niską intensywnością
- cały wyścig jak na godzinę z mały okładem wykonany pod progiem jaki jestem wstanie osiągnąć. Mogę to zwalić na małą ilość kilometrów wyścigowych :).
- sama jazda TT zdecydowania lepsza i lepsza za każdym razem. Nie nosiło mnie tak po drodze jak to było na pierwszych treningach. Nawet boczny wiatr nie robił na mnie większego wrażenia
- pozycja w zasadzie optymalna. Mógłbym jeszcze powalczyć z wysokością podpórek. Spróbuję, ale nie wiem czy ten centymetr będzie decydujący.
- sam sposób jazdy lepszy i lepszy noga-biodro dzisiaj już pracowała na fajnym poziomie. Pozycja stabilna i brak bólu w newralgicznych miejscach.
- puls mimo, że nie wzbija się tak wysoko jak powinien to reagował dobrze i powolutku przyzwyczajam organizm do 5tej strefy.
- chyba każdy dzisiaj mi powiedział, że mam brudny rower i że powinienem o umyć :D
- tak sobie pomyślałem o rzepie, który trzyma mi się koła bez względu na to ile dołożę :)
- DST 15.00km
- Czas 00:30
- VAVG 30.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Rozgrzewka i rozjazd
Sobota, 20 kwietnia 2013 · dodano: 21.04.2013 | Komentarze 0
Rozgrzewka i rozjazd