Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi marathonrider z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 18954.70 kilometrów w tym 184.20 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.38 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Nie mam rowerów...

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy marathonrider.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2013

Dystans całkowity:1337.50 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:51:48
Średnia prędkość:25.82 km/h
Maks. tętno maksymalne:187 (92 %)
Maks. tętno średnie:182 (89 %)
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:41.80 km i 1h 37m
Więcej statystyk
  • Aktywność Jazda na rowerze

jeszcze nie dzisiaj

Poniedziałek, 20 maja 2013 · dodano: 20.05.2013 | Komentarze 0

nawet na chwilę - jeszcze nie

Wasza ulubiona pora roku? Też zima?


Fanaberia? Nie na ręce oczywiście :)

http://unrealitymag.com/index.php/2013/03/29/if-i-ever-got-a-tattoo-id-want-yomico-moreno-to-do-it/terminator_tattoo_yomico_moreno_1/




  • DST 21.50km
  • Czas 00:36
  • VAVG 35.83km/h
  • HRmax 173
  • HRavg 182
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kryterium Trzebnica

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 19.05.2013 | Komentarze 1

Dzisiaj nie był mój dzień. Co prawda nie nastawiałem się, ale po cichu liczyłem, że główną grupę utrzymam. Przeliczyłem swoje siły. Od początku walczyłem o utrzymanie w grupie. Przez co więcej sił traciłem na dociąganie do grupy jak próbę zrobienia czegoś pożytecznego.
Nie byłem wstanie wchodzić w bloki, co sprawiało, że rozpędzanie w siodle kosztowało mnie bardzo dużo. Zgubiłem też bidon... chociaż dzisiaj nie było to dzisiaj decydujące.
Z zazdrością patrzyłem jak chłopaki ciągną peletonik. W szczególności Piotrek, który mimo, że wczoraj ze mną kąsał Prababkę dzisiaj bardzo fajnie pracował na przodzie. Dla mnie było za szybko, abym pojawił się choć w połowie stawki.
Pod koniec 3ciego głównego podjazdu strzeliłem i nie byłem wstanie za bardzo podciągnąć do dwóch osób, które dość długo jechały przede mną w odległości ok 100m. Po czym odjechały.
Czas 36min.

Wnioski:
- jestem mocno zmęczony
- dwa trzy najbliższe dni to regeneracja i maksymalnie jeden mocniejszy trening przed Lesznem
- mam nadzieję, że odzyskam świeżość i to przeciążenie, które sobie zaproponowałem po okresie kompensacji da mi więcej dobrego jak złego :)
- jeszcze miesiąc i "wakacje" rowerowe czyt. ok miesiąc raczej bez startów. Liczę na udany wyjazd do Czech/Słowacji. Chociaż sytuacja w pracy może postawić mnie przed faktem dokonanym, w którym nie będę miał w ogóle urlopu do końca roku :(
- idę po lody, bo lody są najlepsze na zmęczony organizm :D


Kategoria Wyścig


  • DST 82.00km
  • Czas 02:45
  • VAVG 29.82km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dojazd, rozgrzewka, powrót

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 19.05.2013 | Komentarze 1

Startując z domu widziałem, że dzisiaj nie poszaleję. Łzy w oczach, na liczniku 30km/h, a ze mnie się leje jak dz..ce w czasie okresu. Zwyczajnie byłem zmęczony na maxa po minionym tygodniu. Na wyjeździe z Wrocławia łapię grupkę z Harfy i szkoda, że nie poleciałem z nimi do końca, bo jazda w "kokonie" bardzo mi służyła. Z drugiej strony choć trochę pobudziłem organizm.
Nie było kompletnie chęci na przepalenie pod tradycyjne zmarszczki do Skarszyna, za głuchowem i do trzebnicy. Zero chęci na ściganie.
Cieszy chyba osiągnięty Vmax na zjeździe do Trzebnicy 61,5km/h :P chyba jeszcze tyle nie zrobiłem tutaj. Bez pokręcania, ale się poskładałem. Choć wiem co myśli o takim poskładaniu Piotrek, który takich jak ja wciąga jedną dziurką :D.

Objazd trasy i na zmarszczce jak chciałem sobie zaciągnąć kontrolnie to mi się słabo zrobiło i głowa zaczęła boleć... lało się ze mnie i głowa mówiła nie jeźdź.

Powrót do domu to ciche dziękowanie chłopakom za to, że pozwolili mi jechać na kole. Jak wyszedłem na zmianę w parze z Tomkiem to po kilometrze zszedłem, bo normalnie nie mogłem. Dla mnie było za mocno jak na powrót. Jeszcze Pan Lesław mnie podbudował mówiąc, że forma musi spadać, bo widział, że strzeliłem :).

Ps. 3km przed domem wbiło mi się szkło w oponę... rower dzisiaj jechał jak ja :). Bez powietrza...




Kategoria Trening outdoor


  • DST 76.00km
  • Czas 02:45
  • VAVG 27.64km/h
  • HRmax 185 ( 91%)
  • HRavg 142 ( 70%)
  • Aktywność Jazda na rowerze

"interwały"

Sobota, 18 maja 2013 · dodano: 18.05.2013 | Komentarze 0

Rozgrzewka na Psiaka i z Psiaka do Pasi.
Do Prababki dwa przepalenia i reszta spokojnie w rytmie 72-78% Hrmax.
Prababka pierwsza seria 5 reps.
powtórzenia w zamierzeniu od najsłabszego do najmocniejszego. Wg mnie udało się to w 100%. Nie jestem pewny czy 4te powtórzenie udało się zrobić odpowiednio mocno.
Odpoczynek zbliżony do pracy.
5 minut przerwy.
Prababka druga seria
1 powtózenie ok
2-3 chcąc zrobić mocniej - robiłem, ale brakowało mnie na ostatnich 50 metrach
Po tym musiałem niestety odpocząć ok 3min.
Ostygłem i ostatnie zamierzone powtórzenie zrobiłem o ząbek za nisko. Piotrek odjechał mi na 10m w trakcie, a ja zanotowałem najmniejsze obciążenie treningowe (puls również zanotowałem najniższy). Wniosek czas kończyć tą nierówną walkę.
Wytrzymałościowo do Pasi z już prawie tradycyjnym sprintem na "białą" w Pasi.
Brakowało 1-2 osób, aby wpaść z pompą i trzeba było kalkulować, aby intensywność narastała.

Wnioski:
- po wczorajszym SSD xD dzisiaj całkiem dobrze się czułem
- Prababka za krótka i za stroma, aby na niej dobrze dobrać obciążenie (uważam, że mało popularny podjazd ze Złotowa do Ludgierzowic jest znacznie lepszy na 2-3 minutowe powtórzenia ma od 4-7% nachylenia i jest wystarczająco długi ok. 1,5km)
- 1 seria zrobiona dobrze, w drugiej starczyło mnie na 3 powtórzenia i to by było na tyle
- po chwili odpoczynku kręciło się całkiem dobrze, a na finiszu organizm jeszcze się rozpędzał :)
- rozjazd pod wiatr trochę wysoko ;)


Kategoria Trening outdoor


  • DST 72.70km
  • Czas 02:16
  • VAVG 32.07km/h
  • HRavg 125 ( 61%)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dogorywka

Piątek, 17 maja 2013 · dodano: 17.05.2013 | Komentarze 0

Już sam nie wiem. Nogi nie zmęczone, ale takie bez mocy. Tętno kozak niby kozak. Zero kadencji. Może to ten (często)boczny wiatr tak wpływa na moje samopoczucie.
Jeszcze naczytałem się o skokach pulsu na początku treningu jako o symptomie przetrenowania i masz Ci babo placek. Dzisiaj się coś takiego pojawiło...

Jutro zobaczę jak się będzie zachowywał organizm.


Kategoria Trening outdoor


  • DST 1.00km
  • Czas 01:25
  • VAVG 0.71km/h
  • HRmax 180
  • HRavg 145
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pod ITT

Czwartek, 16 maja 2013 · dodano: 16.05.2013 | Komentarze 0

Rozgrzewka

Powtórzenia
5 6,5 8 6,5 5 minut

Chwila na rozkręcenie nogi

Rozjazd + rozciąganie

Powtórzenia 2-5 wykonane na mocy najlepszych powtórzeń z wtorku.
Głowa jeszcze nie jest gotowa do submaksymalnego wysiłku - mam nadzieję, że popracuję nad tym w sobotę :).
Nogi dobrze "zregenerowane" po wtorku.

Jutro miało być kolejne amatorskie LSD, ale będzie tylko jej krótsza wersja.


Kategoria Trening indoor


  • DST 128.00km
  • Czas 04:00
  • VAVG 32.00km/h
  • HRmax 158 ( 77%)
  • HRavg 135 ( 66%)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mistrzowski wytop

Środa, 15 maja 2013 · dodano: 15.05.2013 | Komentarze 0

To taki żart :P.
Rano z nastawieniem wytrzymałościowym.
Po południu pierwsza część wytrzymałość druga ciut lżej.
Puls dzisiaj nisko.


Kategoria Trening outdoor


  • DST 1.00km
  • Czas 01:30
  • VAVG 0.67km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pod ITT

Wtorek, 14 maja 2013 · dodano: 14.05.2013 | Komentarze 0

Pod ITT. Rozgrzewka; 6 powtórzeń po 5 minut przedzielone przerwami; rozjazd.

Tętno dzisiaj nie reagowało za dobrze jak to we wtorki.
Dobre powtórzenia to dopiero 5 i 6. Pierwsze 4 o intensywności na poziomie rozgrzewki.
Kolejny tego typu trening muszę wydłużyć do co najmniej 40-45 minut pracy, gdzie pierwsze 15-20 minut to wprowadzenia.
Nogi nie pracowały tak dobrze jakbym sobie życzył mimo, że nie były zmęczone jak wskazywałby sam trening.


Kategoria Trening indoor


  • DST 72.00km
  • Czas 02:35
  • VAVG 27.87km/h
  • HRmax 152 ( 75%)
  • HRavg 126 ( 62%)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wycieczka do Trzebnicy

Niedziela, 12 maja 2013 · dodano: 12.05.2013 | Komentarze 0

Szybki rekonesans trasy kryterium w Trzebnicy. Do i z wytrzymałościowo, po zwiedzanie.




  • DST 133.00km
  • Czas 04:29
  • VAVG 29.67km/h
  • HRmax 181 ( 89%)
  • HRavg 162 ( 79%)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ogórka można schrupać. Można się też na nim wysypać - Radków

Sobota, 11 maja 2013 · dodano: 12.05.2013 | Komentarze 2

Miało padać i padało. Wstaję rano wychylam się za okno, ale na szczęście jest w miarę ciepło i wszystkie te czynniki sprawiały, że dzisiejszy maraton miał mi sprawić sporo frajdy.

Sam start bez historii. Dość wolno rozpędzała się nasza maszyna. Ja po kilku ciut mocniejszych zmianach, aby się rozgrzać często musiałem zwalniać i czekać aż kilka metrów różnicy między mną, a grupką się skasuje. Nie chciałem robić za zająca, bo plany na maraton były inne. Pierwsza zmarszczka przed Karłowem i wyskoczył Mikołaj, ale nic poza wypaleniem gliko nie mógł tutaj osiągnąć. Spokojnie dociągam do niego i wykańczam podjazd, aby przed właściwą wspinaczką kompani zaczynali go z niespokojnym oddechem :).
Sam podjazd chciałem zrobić swoim tempem, ale też w miarę możliwości miałem skorzystać z tempa, które przyszykuje Mikołaj. Okazuję się, że wjeżdża bez mała tym samym rytmem co ja i nie mam żadnego problemu z jechaniem za nim. Pod koniec zacząłem buszować w górze 4 strefy, ale do progu miałem jeszcze te 3-4bpm zapasu, więc o zakwaszenie nie miałem co się obawiać.
Zjazd zrobiłem raczej spokojnie, kilka razy dokręciłem, ale nie będąc pewny nawierzchni w zakręty wchodziłem z rezerwą. Na dole wyrobiłem sobie sporą przewagę i mogłem pokręcić kilka kilometrów najpierw swoje nie zaginając się za bardzo, później z Panem Zbigniewem. Nie był to jeszcze ten moment, aby uciekać, a na ITT nie miałem ochoty. Kilka razy udało mi się wykorzystać sytuację i zmusiłem Mikołaja do tego, aby do mnie dociągał indywidualnie.
Mniej więcej na 30stym kilometrze zaczęła mi szwankować tylna przerzutka. Pomyślałem sobie, że to chyba klątwa. W zeszłym roku rozcięta szytka i pęknięta przednie przerzutka. Zaczynam się mocno wiercić na rowerze, bo w zasadzie wskakiwały mi tylko przełożenia 19-26. Na tym nie pojeżdżę :). Kilka szturchnięć w przerzutkę i się w miarę rozruszała. Odetchnąłem jak się okazało na chwilę.
Zabawa zaczęła się, gdzieś na 37km. Na dziurze wypada mi bidon i jakimś cudem dostaje się między łańcuch i tylny trójkąt, a koło. Huk przeogromny, bidon prawie rozerwało. Udało się go wyszarpnąć i miałem swoją pierwszą pogoń gotową. Na nieszczęście był to bidon, z którego nie piłem i skazałem się na przymus odwiedzenia PŻ. Przed, którym to jeszcze na zjeździ zaczyna mi się odkręcać koszyk. Normalnie katastrofa przekładam bidon i modlę się, aby konstrukcja wytrzymała. Na PŻ (którego trochę się nie spodziewałem i nie przygotowałem do niego) trochę zdezorientowany łapię butelkę po nieudanej próbie przechwycenia bidonu ze stolika.
Doganiam chłopaków i klęska. Koszyk się wykręca i wisi na poluzowanej śrubie Staram się go wyrwać, ale pękł tylko częściowo i aby się go pozbyć musiałem stanąć. Chwila mocowania (pozbyłem się odrobiny lakieru z ramy ;) ) i jadę. Szkoda tylko, że przed Lisią, bo musiałem odrobić straty podczas podjazdu. Na jego początku mam dobre 400metrów straty i wrzucam swój rytm podjazdowy. Widzę, że jest dobrze, bo zmniejszam dystans, a nie muszę jechać za mocno. Przed końcem podjazdu jadę już za Mikołajem i jestem spokojny o kilka następne kilometrów.
Plan był prosty w zależności od przewagi na zjeździe, albo pojadę sam spokojnie i dopiero od zjazdu z Karłowa odpalę rezerwy albo pójdę po zmianach z Mikołajem i zobaczę czy uda mi się odskoczyć na tym samym zjeździe, aby nie ryzykować rozstrzygnięcia na podjeździe pod Lisią.
Zjazd miód malina, robię naprawdę sporą przewagę i się wysypałem. Na najwolniejszym zakręcie przy kilkunastu kilometrach na godzinę się wykładam. Nie wiem jak to zrobiłem, bo naprawdę uważałem na ostrych łukach ze względu na mokrą nawierzchnię. Zbieram się podnoszę rower i metaliczny dźwięk. Pomyślałem, że mam gumę... Przyglądam się, a tu koło wyskoczyło z ramy. Masakra! W międzyczasie chłopaki mnie mijają (miałem na tyle dużą przewagę, że w zasadzie nikt nie zauważył, że leżałem, bo zanim do mnie dojechali, ja już grzebałem przy rowerze...). Ruszam, ale nie zauważyłem, że łańcuch mi się zaklinował. Znowu z siadam wsiadam zsiadam i tak łącznie 4 razy. Bo tu jeszcze hamulec tam kierownica. BRAK zimnej głowy i spędziłem na poprawkach 4 minuty...
Lekko obolały ruszam i dokręcam ile sił. W głowie myśli: gonić czy jechać swoje. Sięgam po butelkę, aby przelać wodę, bo była teraz na to chwila i okazuje się, że jest pusta... wszystkie klęski świata. Miałem jeszcze nadzieję, na PŻ na wysokości startu, ale się przeliczyłem. I musiała wygrać opcja spokojnej jazdy, bo do PŻ ponad godzina dymania, a w bidonie 100-150ml wody.
Na domiar złego odezwała się przerzutka, która przestała reagować na moje błagania. Nie mogłem jechać swojego, bo więcej walczyłem z nią jak z podjazdami.
Pod Batorówek już trochę zrezygnowany i przybity tym wszystkim można powiedzieć, że się wtaczam, a nie wjeżdżam. Puls, gdzieś w okolicach 79-82%. Po prostu wszystko mi opadło. Susza w bidonie, świadomość, że nie mam przerzutki, noga pobolewa, łokieć pobolewa. Wszystkie klęski świata.
Na PK zauważam, że sędzia ma wodę. Wyglądałem jak zlepek nieszczęść. Postanawiam stanąć i udaje mi się napełnić bidon. Ruszam dalej, ale podjazdy robię tylko nogami. Głowa i ręce, a raczej kciuk walczył z manetką/przerzutką, która już nie reagowała 26-21 czasami 19 to wszystko na co mogłem liczyć. Mnóstwo czasu tracę na zjazdach i prostych odcinkach, bo jadę zwyczajnie na luzie.
Pod Lisią to samo w zasadzie nie interesował mnie już ten podjazd. Myślałem, że czasowo jestem daleko w dupie. Wkurwiałem się na przerzutkę. Od syfu przednia przerzutka też lekko szwankowała. Gdzieś po 2km dochodzi mnie Michał i siadam mu na koło. Wtaczam na szczyt i toczę się na luzie, bo nie ma z czego przyspieszyć. Michał odjeżdża... Zjazd luźno, a prędkość nabierałem tylko z pozycji.
Na mecie okazuje się, że Mikołaj wpadł 3 minuty przede mną, a Pan Piotr i Zbigniew dwie. Do tego Michał miał ich na wyciągnięcie ręki na mecie. Jeżeli sprzęt, by pozwolił pojechać z nim od szczytu i gdybym zobaczył chłopaków z Eski na zjeździe (poczuł krew :) ) to bym jeszcze powalczył.
Niestety wynik przyjąłem z całym inwentarzem przygód.
Niestety jest on wypadkową wszystkich przygód z trasy.

Wnioski:
- noga dzisiaj była naprawdę dobrze przygotowana i do momentu kiedy zaczęły się problemy "techniczne" robiłem to co planowałem. W zasadzie samo się robiło :)
- podjazd na Lisią, gdyby nie Michał zrobiłbym na pół gwizdka. Głowa już nie chciała jechać
- pod kątem technicznym muszę rower poskręcać "na kleju". Na dziurach odpadł koszyk, poluzował mi się hak przerzutki, Bóg wie co jeszcze Zaraz pójdę zobaczyć...
- maraton bez problemu można było zrobić na dwóch bidonach. Szkoda, że wyszło jak wyszło
- tętno bardzo dobrze reagowało (przynajmniej do momentu kiedy jechałem/mogłem jechać swoje)
- do końca nie miałem problemów z kurczami, bólami to cieszy

Wynik (6 open) - muszę być z niego zadowolony. Patrząc na sumę wsyzstkich wypadków.
Czas 4h29m44s już niestety mnie nie może zadowolić. Celowałem 4:15-4:20, czyli wyszło zdecydowanie poniżej oczekiwań. Pierwsze kółko bez awarii zrobiłbym w czasie ok 2:07, czyli byłem na dobrej drodze :).

Idę zobaczyć co z rowerem...

Ps. Mam spuchniętego kciuka xD i bubu na udzie wielkości pięści :D


Kategoria Wyścig